Moja wizja zamówień publicznych

nowości
  • Czytany: 785 razy

Planujemy w Polsce system certyfikacji. Dobrze. Tylko czego ma dotyczyć? Jeśli podstaw wykluczenia, to bez sensu i bez wartości. Jeśli kwalifikacji wykonawców, to piękne. Czy jednak wiemy co to oznacza.

Poniżej zamieszczam fragment opisu włoskiego systemu, który badaliśmy 10 lat temu na zlecenie ówczesnego Ministerstwa Infrastruktury i Rozwoju. Raport „Ewaluacja rozwiązań stosowanych w celu oceny i wyboru ofert w postępowaniach o udzielenie zamówienia publicznego w projektach drogowych i kolejowych realizowanych w ramach POIiŚ wobec rozwiązań stosowanych w innych krajach członkowskich UE” dostępny jest na mojej stronie internetowej (pewnie również na stronach funduszowych). Już wtedy napisaliśmy w rekomendacjach: „Należy wprowadzić w Polsce system certyfikacji wykonawców ubiegających się o udzielenie zamówienia publicznego w zakresie projektowania, budowy i nadzoru nad realizacją robót”. Tyle lat nikt się tym nie interesował, podobnie, jak innymi rekomendacjami. Więcej nawet: część z nich KIO lub UZP uznali później za nielegalne (jakie szczęście, że zamawiający z Włoch i Wielkiej Brytanii nie wiedzą o tym). Może teraz się uda. Zainteresowanych zapraszam do lektury całości Raportu – mimo upływu 10 lat jest on, niestety, nadal aktualny.

We Włoszech obowiązuje system kwalifikacji wykonawców zamówień publicznych na roboty budowlane. Udział w systemie jest obowiązkowy dla firm włoskich, dla pozostałych jest dobrowolny: w sytuacji, gdy wykonawca nie posiada certyfikatu, musi udowodnić swoje kwalifikacje przy pomocy standardowych dokumentów.

Badaniem wiarygodności firm i wydawaniem certyfikatów zajmują się akredytowane jednostki certyfikujące (SOA: Societa Organismo di Attestazione), funkcjonujące w formie niezależnych spółek akcyjnych. Przepisy wymagają niezależności SOA od potencjalnych wykonawców i zawierają wiele norm tę niezależność gwarantujących.

Wykonawca może uzyskać akredytację w określonej kategorii prac dla określonego poziomu klasyfikacji. Wyróżnia się 13 kategorii prac ogólnych, w tym np. OG 3: Drogi, autostrady, mosty, wiadukty, koleje, tramwaje, metro, kolejki linowe, lotniska i pasy, i związane z nimi prace uzupełniające oraz 34 kategorie wyspecjalizowane (oznaczone akronimem „OS”). Każda z kategorii jest opisana co do rodzaju prac, jakie są w jej ramach uwzględniane. Określa się również poziom klasyfikacji, czyli maksymalne wartości zamówień lub robót, o jakie wykonawca może się ubiegać: od I (do ok. 250 tys. euro) do VIII (powyżej ok. 15 mln euro).
Certyfikaty wydawane są w terminie do 90 dni od podpisania umowy z SOA i są ważne trzy lata. Ich wydawanie jest odpłatne.

Wykonawca występując z wnioskiem o kwalifikację określa zakres merytoryczny (kategorie) oraz wartość prac, o jakich certyfikację się ubiega. Warunkiem uzyskania certyfikatu jest spełnienie szeregu wymagań.
Standardowo, niezależnie od zakresu certyfikacji, wymagane jest posiadanie przez wykonawcę systemu zapewnienia jakości. Wykonawca może powołać się na posiadany certyfikat ISO 9000 lub równoważny, albo przedstawić szczegółowo określone informacje w zakresie stosowanych procedur zapewnienia jakości związanych z tymi aspektami zarządzania firmą, które będą stosowane do pracy w różnych kategoriach, dla których spółka zamierza się zakwalifikować. Wymagane jest zdefiniowanie polityki jakości, posiadanie księgi jakości, zatrudnianie odpowiednio wykwalifikowanego dyrektora ds. jakości, zapewnienie szkoleń personelu z tego zakresu itp. Analizie podlegają w szczególności procedury z zakresu składania ofert, zakupu materiałów, zatrudniania podwykonawców, realizacji robót i kontroli ich jakości.

Dalsze wymagania, jakie należy spełnić dzielą się na ogólne i specjalne.

A. Wymagania o charakterze ogólnym badają istnienie ewentualnych przesłanek wykluczenia z ubiegania się o zamówienia. Przesłanki te są zgodne z określonymi w dyrektywie 2004/18/WE :

1) brak poważnych naruszeń, ostatecznie ustalonych, dotyczących składek na ubezpieczenie społeczne, zgodnie z włoskim ustawodawstwem lub kraju zamieszkania;

2) nie ma żadnych nieprawidłowości, ostatecznie ustalonych, w odniesieniu do zobowiązań dotyczących płatności podatków, zgodnie z włoskim ustawodawstwem lub kraju pochodzenia;

3) wpis do Rejestru Spółek w odpowiednich izb handlu, przemysłu, rolnictwa i rzemiosła, lub co do rejestru zawodowego państwa pochodzenia, z podaniem konkretnych obszarów działalności gospodarczej;

4) nieistnienie stanu upadłości, likwidacji lub zaprzestania działalności;

5) nieistnienie postępowania upadłościowego, układowego z wierzycielami, przymusowym zarządem;

6) nie wystąpił poważny błąd w realizacji robót publicznych;

7) brak poważnych naruszeń, stwierdzonych ostatecznie, dotyczących przestrzegania przepisów bezpieczeństwa i ochrony zdrowia w miejscu pracy;

8) brak fałszywych oświadczeń w celu uzyskania zamówienia;

9) brak prawomocnego wyroku lub orzeczenia w zakresie określonym jako przesłanka wykluczenia.

Dodatkowo wymagane jest obywatelstwo włoskie lub innego państwa członkowskiego UE lub miejsce zamieszkania we Włoszech dla przedsiębiorców zagranicznych i menedżerów/administratorów spółek handlowych utworzonych zgodnie z prawem, jeżeli należą do państw, które przyznają wzajemne traktowanie w odniesieniu do obywateli włoskich.

B. Wymogi specjalne potrzebne do kwalifikacji odnoszą się do potencjału wykonawców:

1. wystarczająca zdolność ekonomiczna i finansowa,

2. odpowiednie środki techniczne i organizacyjne, w tym kwalifikacje personelu oraz doświadczenie wykonawcy,

3. odpowiednie wyposażenie techniczne,

4. odpowiednie przeciętne roczne zatrudnienie.

Ad 1. Właściwa zdolność ekonomiczna i finansowa:

1) Wykonawca musi wykazać obrót z tytułu bezpośredniego i pośredniego wykonywania prac w wysokości nie mniejszej, niż 100% kwot wymaganych kwalifikacji w każdej z kategorii. Jeśli wykonawca ubiega się o certyfikat w zakresie robót określonej kategorii o wartości x, musi wykazać, że osiągnął obrót x z tytułu realizacji tej kategorii robót.

2) Wykonawcy powinien spełniać również następujące wymagania w zakresie wskaźników finansowych:

a. kapitał własny równy lub większy niż 5% średniego rocznego obrotu;

b. wskaźnik płynności bieżącej równy lub większy niż 0,5 (płynność obejmuje zapasy/pozostałości produkcji w toku na koniec roku);

c. zysk netto za rok o wartości dodatniej w co najmniej dwóch z trzech ostatnich lat obrotowych (Uwaga! W Polsce uznano to za nielegalne :( ).

Ad 2. Właściwa zdolność techniczna:

1) Wykonawca musi wykazać, że kierowaniem pracami zajmuje się dyrektor techniczny posiadający odpowiednie wyższe wykształcenie z zakresu inżynierii lub architektury, ewentualnie geodezji lub posiadający doświadczenie zawodowe zdobyte w branży budowlanej prze okres nie krótszy niż pięć lat.

2) Wykonawca musi wykazać się doświadczeniem polegającym na:

a. wykonaniu łącznie prac, przeprowadzonych w każdej z kategorii, których dotyczy wniosek, w wysokości nie mniejszej niż 90% tego wniosku klasyfikacji,

b. wykonaniu jednej pracy w każdej kategorii przedmiotu zamówienia, na kwotę nie mniejszą niż 40% wymaganej kwalifikacji, albo, alternatywnie, dwóch prac w tej samej jednej kategorii, za łączną kwotę nie mniej niż 55% wymaganej kwalifikacji, albo, alternatywnie, trzech prac w tej samej jednej kategorii, w łącznej kwocie nie mniejszej niż 65% wymaganej kwalifikacji.

Uwzględnia się prace, które były wykonywane regularnie i prawidłowo ukończone oraz zostały wszczęte i zakończone w okresie poprzednich pięciu lat (w przypadku pracy rozpoczętej we wcześniejszym terminie lub nie zakończonej uwzględnia się wartość rzeczywiście wykonaną w tym okresie obliczoną przy założeniu liniowego postępu prac).

Wykonawca może powołać się na realizację zamówienia w pełnej wysokości, jeśli zakres prac powierzonych podwykonawcom nie przekraczał 30% wartości całkowitej (w niektórych rodzajach robót 40%), w przeciwnym razie wartość i zakres wykonanego zamówienia zmniejsza się o zakres prac wykonanych przez podwykonawców w zakresie przewyższającym te wielkości.

Określenie wartości wykonanych zamówień następuje na podstawie ogłoszenia o udzieleniu zamówienia (w przypadku zamówień publicznych), postanowień wykonanej umowy (w przypadku zamówień prywatnych) lub metrażu wykonanych robót (w przypadku prac prowadzonych na własną rękę). W przypadku remontu wartość robót powiększa się o 25%.

Świadectwa ukończenia prac powinny być sporządzane zgodnie z wzorem określonym w dekrecie zawierającym wyraźne oświadczenia nabywców, że prace wykonywane są regularnie wykonane i prawidłowo ukończone. Świadectwa są przesyłane przez zamawiających również do Obserwatorium zamówień publicznych, które prowadzi skomputeryzowany rejestr certyfikowanych wykonawców i aktualizuje dane. Zbiera on również np. informacje o przypadkach rażącego niedbalstwa w wykonywaniu pracy lub poważnego naruszenia umowy w odniesieniu do zgodności z zasadami bezpieczeństwa i obowiązków wynikających ze stosunku pracy, dostarczane przez instytucje zamawiające.

Ad 3. Odpowiednie wyposażenie techniczne

Z natury rzeczy przepisy nie określają szczegółowych wymagań co do potencjału technicznego wymagając jedynie przedstawienia listy urządzeń, pojazdów i wyposażenia technicznego własnego lub dzierżawionego lub leasingowanego wraz z podstawowymi informacjami identyfikacyjnymi. Ocena jest dokonywana każdorazowo w zależności od kategorii i kwalifikacji oczekiwanej certyfikacji.

Ad. 4. Odpowiednie przeciętne roczne zatrudnienie

Nie określa się z góry wymaganej liczby zatrudnionych pracowników, ani ich kwalifikacji (jest to badane w zależności od oczekiwanego zakresu certyfikacji). Wymaga się natomiast zatrudniania pracowników na podstawie umów o pracę na czas nieokreślony. Określona jest również całkowita wartość funduszu płac obejmującego wynagrodzenia pracowników, składki na ubezpieczenie społeczne i emerytalne: nie może być niższy, niż 15% obrotu z tytułu wykonywania prac podlegających certyfikacji (por. Ad. 1. pkt 1). Dodatkowo wymagane jest, aby min. 40% funduszu płac przypadało na robotników.

Warunki udziału na przykładzie zamówienia „zaprojektuj i zbuduj” Italferr SpA

Zamawiający podaje w treści ogłoszenia o zamówieniu nie tylko szacowaną wartość całości zamówienia, ale i wartości poszczególnych rodzajów robót, zgodnie z klasyfikacją (kategorie prac ogólnych i kategorie prac wyspecjalizowanych).

Projekt i wykonanie robót budowlanych na budowę nowego dworca, przetarg nieograniczony opublikowany w TED pod nr 163/2006.

Czas wykonania (kolejnych dni kalendarzowych):

• 180 do wytwarzania końcowego projektu,

• 2180 od dostarczenia utworu, do zakończenia robót.

Łączna kwota zamówienia 422,061,831.74 euro, z czego:

• ryczałt - Euro 319,467,477.46;

• zgodnie z poniesionymi kosztami - Euro 85,218,384.85;

• plany wykonawcze - Euro 2,400,350.00;

• Opłaty za wdrożenie planów bezpieczeństwa, nie podlegające zniżkom - Euro 14,975,619.43;

Działania, składające się na realizację, odpowiednie do kwalifikacji (lista kategorii zgodnie z dekretem prezydenckim 34/2000 w kwocie ponad 150.000,00 euro):

OG4 Euro 299,989,056.53 Kat. dominująca;

OS21 Euro 39,063,537.79 Kat. rozłączna; do zlecenia podwykonawcom;

OG3 Euro 31,828,716.79 Kat. rozłączna; do zlecenia podwykonawcom;

OG11 Euro 11,533,084.70 Kat. rozłączna; do zlecenia podwykonawcom;

OS34 Euro 85,696.24 Kat. rozłączna; do zlecenia podwykonawcom; bezpośrednio do zrealizowania przez wykonawcę, nawet nieposiadającego kwalifikacji;

OS23 Euro 292,694.01 Kat. rozłączna; do zlecenia podwykonawcom; bezpośrednio do zrealizowania przez wykonawcę, nawet nieposiadającego kwalifikacji;

O S24 Euro 177,252.58 Kat. rozłączna; do zlecenia podwykonawcom; bezpośrednio do zrealizowania przez wykonawcę, nawet nieposiadającego kwalifikacji.

Powyższa informacja precyzyjnie wskazuje, iż głównym przedmiotem zamówienia jest tunel kolejowy (kategoria OG4), w ramach którego należy wykonać konstrukcje specjalne (kategoria OS21), w dalszej kolejności roboty torowe/drogowe (kategoria OG3) i prace technologiczne (kategoria OG11). Łącznie wskazano 14 kategorii robót.

Warunki udziału w zakresie realizacji robót

Zważywszy, że przedmiotem analizowanego zamówienia było zaprojektowanie i wykonanie robót budowlanych, warunki udziału zostały postawione odrębnie dla wykonawcy robót („konstruktora”), odrębnie dla projektanta, o czym w dalszej części analizy.

A. Świadectwa kwalifikacji (certyfikaty SOA)

Wymagane są świadectwa kwalifikacji w zakresie wszystkich w/w kategorii robót i w wysokości nie niższej od szacowanej wartości każdego z rodzaju prac – za wyjątkiem kategorii OS34, OS23 i OS24, co do których wyraźnie zaznaczono, że świadectwa kwalifikacji nie są wymagane:

Niezbędnym jest posiadanie Świadectwa Kwalifikacji do poniższych kategorii i klasyfikacji:

- kategoria dominująca OG4: do poziomu równego wartości prac wchodzących do tej kategorii, powiększonego o wartość prac, wchodzących do kategorii rozłącznych, dla których przedsiębiorstwo nie zadeklaruje chęci kwalifikowania się.

- kategorie rozłączne, dla których przedsiębiorstwo zamierza ostatecznie kwalifikować się, do klasyfikacji odpowiadającej odpowiedniej kwocie.

Jeżeli wykonawca („konstruktor”) ubiega się o wykonanie całości prac, musi posiadać certyfikat w zakresie kategorii dominującej oraz wszystkich kategorii rozłącznych. Wysokość klasyfikacji dla każdego z certyfikatów nie może być niższa od wartości robót danej kategorii. Jeśli wykonawca nie dysponuje kwalifikacjami w całym spektrum robót – musi posiadać certyfikat w zakresie kategorii dominującej na wyższą kwotę: do wartości prac w kategorii OG4 należy dodać kwoty przypisane kategoriom „rozłącznym, dla których przedsiębiorstwo nie zadeklaruje chęci kwalifikowania się”.

W przypadku wykonawców robót z siedzibą w innym państwie członkowskim UE lub w innym kraju sygnatariuszu Porozumienia w sprawie zamówień rządowych zawartego w ramach Światowej Organizacji Handlu, nieposiadające certyfikatu SOA, koniecznym jest spełnienie wymogów określonych w art.18 dekretu prezydenckiego 34/2000 w celu uzyskania certyfikatu SOA dla kategorii i klasyfikacji wymienionych wyżej (art. 3 c.7 dekretu prezydenckiego 34 /2000).

Wykonawcy nieposiadający certyfikatu muszą przedstawić zamawiającemu takie dokumenty, jakie uprawniałyby wykonawcę do uzyskania certyfikatu (zgodnie z wymaganiami określonymi powyżej). Należy zwrócić uwagę, że nie przewiduje się udziału w postępowaniu podmiotów z siedzibą w państwie niebędącym sygnatariuszem GPA (Government Procurement Agrement), na zasadzie wzajemności.

W przypadku ubiegania się o zamówienie kilku wykonawców wymagania zależą od typu konsorcjum, których notabene prawo włoskie rozróżnia kilka typów (w niniejszej analizie wskazuje się jedynie dwa). W przypadku tzw. konsorcjum horyzontalnego (poziomego), w ramach którego wykonawcy są solidarnie odpowiedzialni wobec zamawiającego a realizację całości zamówienia (jak w Polsce), wymaga się zarówno w zakresie kategorii dominującej, jak i kategorii pozostałych:

Konstruktor-Lider musi posiadać certyfikat SOA w klasyfikacji przynajmniej 40% wymaganej od indywidualnego konstruktora; inni konstruktorzy-konsorcjanci muszą posiadać zaświadczenia łącznie na pozostały procent, każdy w minimalnym zakresie 10% wartości postulowanej od indywidualnego konstruktora. Konstruktor-lider musi w każdym wypadku spełniać wymogi w sposób większościowy, w każdej kategorii, w której konsorcjum się kwalifikuje.

Jeśli chodzi o zakres przedmiotowy (kategorie prac) certyfikatów, wymagania są identyczne jak dla pojedynczego wykonawcy. Natomiast w zakresie wartości robót, o jakie może się ubiegać wykonawca, konsorcjum musi spełnić łącznie warunek w wysokości wymaganej od pojedynczego wykonawcy, przy czym lider musi spełnić ten warunek co najmniej w 40%, a każdy z członków konsorcjum co najmniej w 10%.
W przypadku tzw. konsorcjum wertykalnego (pionowego), nieznanego w prawie polskim, gdy każdy z konsorcjantów odpowiada za realizację swojego zakresu prac wymagania są sformułowane inaczej:

Niezbędnym jest posiadanie Świadectwa Kwalifikacji do poniższych kategorii i klasyfikacji

- kategoria dominująca OG4: Konstruktor-Lider musi posiadać certyfikat SOA w kategorii OG4 w klasyfikacji równiej wartości tej samej kategorii powiększonej o kategorie rozłączne ale konkretnie nie rozłączone na rzecz innych konstruktorów-konsorcjantów; inni konstruktorzy-konsorcjanci muszą posiadać zaświadczenia łącznie na pozostały procent, każdy w minimalnym zakresie 10% wartości postulowanej od indywidualnego konstruktora;

- rozłączne kategorie, na które konsorcjum zamierza ewentualnie zakwalifikować się: Konstruktor, który przyjmuje ich realizację wewnątrz grupy musi posiadać SOA w kategorii, w której przyjmuje na siebie odpowiedzialność za realizację do klasyfikacji odpowiadającej tej kwocie.

Wydaje się, że koncepcja konsorcjum pionowego pozwalającego z jednej strony na weryfikację kwalifikacji wykonawców w poszczególnych branżach, których realizacji się podejmują, a z drugiej, zwalniająca konsorcjantów z ryzykownej solidarnej odpowiedzialności jest warta rozważenia.

B. Obroty

Wymaganie co do wysokości obrotów nie odnosi się do obrotów ogółem, lecz do obrotów w zakresie zbliżonym do przedmiotu zamówienia:

Obroty w sektorze robót budowlanych, zrealizowanych za pomocą działań bezpośrednich i pośrednich, przeprowadzonych w okresie pięciu lat poprzedzających datę publikacji niniejszego ogłoszenia nie powinny być mniejsze, niż trzykrotna łączna wartość prac w ramach niniejszego przetargu.

Warunek dotyczący obrotów nie uwzględnia wprost czasu trwania zamówienia. Biorąc jednak pod uwagę zakładany okres realizacji analizowanego zamówienia w wymiarze 6,5 roku, należy przyjąć, że wymagany jest średnioroczny obrót w ciągu ostatnich pięciu lat w wysokości co najmniej 3,9-krotności rocznej wartości zamówienia (nie powinno ustalać się tego wskaźnika powyżej 3).

Wymagania wobec konsorcjów są określone różnie, lecz według tej samej filozofii, co w przypadku klasyfikacji certyfikatów:

W przypadku tzw. konsorcjum horyzontalnego (poziomego): Obroty w sektorze robót budowlanych lidera nie mogą być mniejsze niż 40% wymaganych od indywidualnego konstruktora, pozostały procent obrotów powinien być w łącznym posiadaniu konstruktorów-konsorcjantów, każdy w zakresie minimalnym 10% tego, co jest wymagane od całego konsorcjum. Konstruktor-lider, w każdym przypadku, musi spełniać wymóg w sposób większościowy.

W przypadku tzw. konsorcjum wertykalnego (pionowego): Obroty w sektorze robót budowlanych konstruktora-lidera nie powinny być mniejsze niż trzykrotna wartość dominującej/głównej kategorii, powiększonej o wartość kategorii rozłącznych, ale konkretnie nierozłączonych. Pozostali konstruktorzy muszą posiadać obroty w sektorze robót budowlanych co najmniej 3-krotności wartości jednej lub kilku kategorii rozłącznych, do których kwalifikują się.

Warunki udziału w zakresie projektowania

Wymagania w zakresie projektowania może spełniać wykonawca „konstruktor” samodzielnie, lub poprzez jednostki (firmy) projektowe. Jeśli chce powołać się na kwalifikacje firm projektowych, może je zatrudnić w charakterze podwykonawców (autor projektu „wskazany”) lub zaprosić do konsorcjum pionowego, w ramach którego projektant będzie odpowiedzialny jedynie za projektowanie (autor projektu „stowarzyszony”).
Ten sam autor projektu nie może być związany/stowarzyszony lub wskazany przez dwóch uczestników postępowania, pod karą wykluczenia obydwu.

Autorzy projektów "związani/stowarzyszeni" lub "wskazani" mogą z kolei składać się z wielu podmiotów (konsorcjum projektantów), które razem spełniają wymagania wskazane poniżej. W konsorcjum projektantów mogą ewentualnie uczestniczyć firmy budowlane („konstruktorzy), o ile posiadają świadectwo SOA dotyczące kontraktów „zaprojektuj i zbuduj”.

A. Obrót

Koniecznym jest zrealizowane w ciągu ostatnich pięciu lat (budżetowych) całościowego obrotu w usługach, o których w art. 50 DPR 554/99 w wysokości nie mniejszej niż 7,201,050.00 Euro.
Wielokrotnie w treści ogłoszenia o zamówieniu powoływane są różnorodne przepisy prawa włoskiego, których znajomość jest niezbędna do odczytania treści warunku. W tym przypadku przywołano jedno z rozporządzeń wykonawczych do ustawy o zamówieniach publicznych z dnia 11 lutego 1994 r. zawierające definicję „usług architektonicznych i inżynieryjnych oraz innych usług technicznych związanych z przygotowaniem projektu wstępnego, projektu końcowego i dokumentacji wykonawczej, jak również działań technicznych i administracyjnych związanych z projektem”.

Nie sposób jednoznacznie odnieść wysokości wymaganego obrotu do wartości przewidywanych w ramach zamówienia prac projektowych. Wartość projektu wykonawczego, jaki ma zostać wykonany w ramach zamówienia określono w treści ogłoszenia na ok. 2,4 miliona Euro, a czas jego wykonania na pół roku (180 dni). Na podstawie tych danych można wyliczyć, że wymaga się średniego rocznego obrotu w ciągu ostatnich 5 lat w wysokości 1/3 rocznej wartości prac projektowych przewidzianych do wykonania (co nie wydaje się kwotą wysoką). Z drugiej strony, nie wydaje się możliwe, aby całości prac projektowych dla inwestycji o wartości 422 mln kosztowała 7,2 mln, czyli 1,7%.

W przypadku konsorcjum (niezależnie od typu konsorcjum) warunek dotyczący przychodu został sprecyzowany w następujący sposób:

Autor projektu-lider powinien zrealizować, w ciągu ostatnich pięciu lat, łączny obrót w sektorze usług zgodnie z art. 50 dekretu prezydenckiego nr 554/99, nie mniejszy niż €. 2.880,420.00. Autorzy projektu-zleceniodawcy powinni zrealizować, łącznie, w ciągu ostatnich pięciu lat, całkowity obrót w usługach, o których w art. 50 dekretu prezydenckiego nr 554/99 równy różnicy pomiędzy całkowitą wartością dochodu wymaganego od konsorcjum i obrotów lidera.

Podobnie, jak w przypadku warunków w zakresie robót budowlanych wymaga się spełnienia warunku łącznie przez członków konsorcjum, przy czym lider winien spełniać warunek w 40%.

B. Usługi

Wymagana jest realizacja, w ostatnich 120 miesiącach, usług z zakresu projektowania obejmującego różne kategorie projektów, np.: Prac należących do kategorii / klasy (ex L.143/49 późn. zm.) IX-c w łącznej wysokości nie mniejszej niż € 683,737,650.30.

Rodzaje prac projektowych są definiowane według klasyfikacji zawartej w w/w rozporządzeniu, służącej m. in. do wyceny prac projektowych w zależności od specyfiki i stopnia złożoności projektu. Wyróżnia się dziewięć klas projektów (od I do IX), z których większość dzieli się na 2-3 kategorie (a, b, c). Rodzaje prac w ramach każdej klasy i kategorii są dobrze zdefiniowane, np. przywołana powyżej klasa IX-c obejmuje tunele, prace podziemne i podwodne, fundamenty specjalne.

W analizowanym ogłoszeniu wskazano łącznie siedem klas projektów i dla każdej z nich określono łączną wartość usług, jakie wykonawca musi wykazać w ciągu ostatnich 10 lat. Wartości te są wielokrotnie wyższe od wskazanej w ogłoszeniu wartości projektu wykonawczego.

Dodatkowe wymagania postawiono w zakresie wykonania tzw. „usług wiodących na rynkach” wymagając wykonania w ciągu ostatnich 10 lat usług projektowych w określonych kategoriach i określonej wartości.

W przypadku konsorcjum (niezależnie od typu konsorcjum) warunek dotyczący usług został sprecyzowany w ten sposób, że wiodące usługi o określonej wartości musi wykonać lider: Autor projektu-lider musi ukończyć, w ciągu ostatnich 120 miesięcy, usługi, o których w art. 50 dekretu prezydenckiego nr 554/99 w odniesieniu do Prac należących do kategorii / klasy (ex L.143/49 z późn. zm.) IX-c w łącznej wysokości nie mniejszej niż euro 273,495,060.12.

Oznacza to, że lider konsorcjum projektowego musi wykazać spełnienie warunku w 40%, a pozostali członkowie „dopełnić” swoimi usługami do wysokości warunku. W ten sposób określono wymagania w zakresie dwóch kategorii projektowych. W pozostałym zakresie dopuszczalne jest łączne wykazanie spełnienia warunku, tj. proste sumowanie wartości usług wykonanych przez wszystkich członków konsorcjum.

C. Personel

Kolejny warunek dotyczy personelu:

Koniecznym jest użycie w ciągu ostatnich trzech lat (w ciągu ostatnich 36 miesięcy poprzedzających datę publikacji ogłoszenia), średniej liczby personelu technicznego - w tym aktywnych użytkowników, pracowników i konsultantów w ramach umowy o stałej i skoordynowanej współpracy w skali rocznej - równej 80 jednostkom.

Jako, że warunek odnosi się do wielkości zatrudnienia, nie do kwalifikacji kluczowego personelu – żadne wymagania co do kwalifikacji personelu technicznego nie zostały postawione.

Warunek nie odnosi się tylko do osób zatrudnionych na podstawie umowy o pracę, wymagana jest natomiast umowa o stałej i skoordynowanej współpracy. Choć pojęcia te nie wydają się precyzyjne, w praktyce warunek bada, czy wykonawca dysponował 80 osobami personelu technicznego w ciągu ostatnich trzech lat.

W przypadku konsorcjum (niezależnie od typu konsorcjum) warunek – analogicznie do pozostałych – został określony w ten sposób, że konsorcjum musi wykazać 80 osób, z tego lider musi wykazać 32 osoby (40%).

Powyższy tekst ukazał się na łamach Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.

Autor: Dariusz KOBA

Czytaj dalej...
  • Czytany: 636 razy

Nie jest grzechem kupować coś na czym się człowiek nie zna. Każdy z nabywców publicznych musi brać udział w postepowaniach dotyczących egzotycznych dla niego zakupów. Grzechem śmiertelnym jednak jest – nie znając się na przedmiocie zamówienia i rynku – zamknąć się w pokoju i tworzyć warunki zamówienia. Nic dobrego nie może z tego się urodzić.

W życiu prywatnym to wiemy. Jeśli mamy kupić coś bardziej wyrafinowanego, poszukujemy najpierw informacji: pytamy krewnych i znajomych, pytamy sprzedawców, poszukujemy opinii klientów, niezależnych rankingów itp. Niekiedy kupujemy branżowe wydawnictwa, odwiedzamy targi. Słowem: dużym nakładem sił i środków analizujemy rynek, poznajemy szczegółowo dostępne oferty, ich mocne i słabe strony. Poznając różnice, uświadamiamy sobie nasze wymagania, na czym nam zależy i jak bardzo. Im lepiej poznamy rynek, tym lepiej potrafimy definiować nasze wymagania, porównać oferty i wybrać najlepszą, najlepiej zaspokajająca nasze potrzeby.

Prawo zamówień publicznych przewiduje kilka możliwości pozyskania przez zamawiającego informacji niezbędnych do dokonania świadomego wyboru najkorzystniejszej oferty: może zatrudnić doradcę, przeprowadzić wstępne konsultacje rynkowe lub dokonać zamówienia w trybie umożliwiającym negocjacje z wykonawcami czyli w negocjacjach z ogłoszeniem (NzO) lub dialogu konkurencyjnym (DK). Brak jest danych statystycznych dotyczących zatrudniania doradców i biegłych z zakresu przedmiotu zamówienia lub zakupowego (nie mylić z prawnikami stojącymi na straży przestrzegania przepisów Pzp). Obawiam się, że wszystkie powyższe praktyki łącznie są stosowane rzadziej, niż w 1% postępowań.

Czemu zamawiający tak rzadko rozmawiają z wykonawcami, szczególnie w trakcie wstępnych konsultacji rynkowych?

Może, jako profesjonalni nabywcy, posiadamy niezbędną wiedzę. Może tak, a może nie. Nabywca publiczny z dużym doświadczeniem w zakresie określonej kategorii prawdopodobnie dobrze zna rynek, wie kto i co oferuje, czym się to różni i jest w stanie samodzielnie określić optymalne warunki zamówienia. Jednak…

Najlepszy kupiec wiodący danej kategorii stale optymalizuje zakupy we współpracy z rynkiem. Kilka lat temu występowała na POLZAKu Polka, która wysoko awansowała w strukturach zakupowych firmy Coca-Cola: odpowiadała za zakupy nakrętek na butelki w Europie Środkowej i Wschodniej. Z pasją opowiadała jak we współpracy z wytwórcami tych zakrętek udało się jej odchudzić zakrętkę bodajże o jakąś część grama. Część grama razy miliardy zakrętek daje zapewne miliony oszczędności. Ktoś ze słuchaczy wygłosił głośno komentarz, że coś niedobrego stało się z zakrętkami, gdyż jego dzieci przestały sobie radzić z odkręcaniem butelki i zaczęły zwracać się do dorosłych o pomoc. Pani bardzo poważnie odpowiedziała: wiemy i pracujemy nad rozwiązaniem tego problemu. Ciekaw jestem jak obecnie tego typu firmy zareagowałyby na moją (pewnie nie odosobnioną) opinię, że nakrętki, których nie można oderwać od butelki to koszmar i nonsens. W każdym razie: również człowiek mający duże doświadczenie w kupowaniu czegoś powinien współpracować z wykonawcami w celu optymalizacji zakupu (a nie jedynie pytać ich o cenę tego, co zawsze kupował).

Bardzo rzadko widuję w sektorze publicznym nabywców będących managerami kategorii zakupowych. Jednym z pierwszych naszych klientów był Ferpol, czyli centrala zaopatrzenia PKP (za czasów przedsiębiorstwa państwowego). Pracowali tam prawdziwi kierownicy kategorii. Nawet, jeśli nie prowokowali rozwijania nowych technologii, to doskonale znali istniejący rynek. Pani zajmująca się kupowaniem mundurów dla kolejarzy wszystko wiedziała o nitkach, splotach, szwach i całej technologii krawieckiej, a pan od kupowania wstawek hamulcowych był w każdej hucie i odlewni, gdzie te materiały powstawały i dobrze rozumiał proces ich produkcji. Potem organizację zlikwidowano, a cały personel rozpuszczono do domów. Obecnie dominuje model, w którym każdy ze specjalistów ds. zamówień publicznych (bo trudno ich nazywać nabywcami czy kupcami) uczestniczy równolegle w postępowaniach dotyczących bardzo różnorodnych zamówień, co – oczywiście – skutkuje brakiem znajomości rynku. Bez tej wiedzy nie są w stanie wnieść wartości dodanej do procesu zakupowego.

Rynek się zmienia. Nawet, jeśli ktoś ma ten komfort, że uczestniczy od lat w zamówieniach dotyczących określonej branży i zdążył poznać rynek – nie oznacza to, że może po prostu powielać rozwiązania stosowane w przeszłości. Nawet, jeśli były one optymalne (czy były? – mogły przestać takimi być. Sytuacja na tynku ciągle się zmienia, ostatnimi laty szybciej i bardziej, niż onegdaj. Jedne firmy znikają, inne się pojawiają, zmieniają się produkty, pojawiają się nowe technologie itp. Nawet w branżach pod tym kątem stabilnych (ci sami wykonawcy z tymi samymi ofertami) zmienia się otoczenie rynkowe, np. zmieniają się okoliczności, w których te same firmy budowlane budują podobne obiekty budowlane. To wymaga odzwierciedlenia np. w specyfikacjach technicznych czy projektowanych postanowieniach umowy. Najprostszy i najpowszechniejszy przykład: klauzula waloryzacyjna. Kto z zamawiających jest w stanie w zaciszu gabinetu napisać odpowiednią klauzulę waloryzacyjną? Ja nie. Stworzenie optymalnej klauzuli waloryzacyjnej wymaga znajomości struktury kosztów wykonania zamówienia. Czyli wymaga rozmów z wykonawcami.

Chodzi o innowacje. Nawet, jeśli powielanie dotychczasowych dokumentów zamówienia nie kończy się katastrofą (brak na rynku ofert spełniających wszystkie postawione wymagania) ani rażącą niegospodarnością (wymagania ewidentnie odbiegające od standardów rynkowych wymuszające rażąco niekorzystne dla zamawiającego oferty) – nie jest to implementacja zasady efektywności zamówień i hamuje ewentualne innowacje, których promocja jest jednym z celów polityki zakupowej państwa. Skąd zamawiający miałby się dowiedzieć o innowacjach? Powinien, oczywiście, samodzielnie poszukiwać informacji, jednak najprościej zapytać o to rynek. Należy wysłać do rynku informację, że poszukujemy informacji o istniejących i planowanych rozwiązaniach, o możliwych sposobach zaspokojenia potrzeb społecznych itp. Oby najbardziej zainteresowani zainteresowali się wezwaniem zamawiającego.

Skoro rozmowy z wykonawcami, a szczególnie wstępne konsultacje rynkowe mają tyle zalet, to czemu nie są stosowane?

Boimy się pytać. Konsultacje ujawniają nasz brak wiedzy, a tymczasem specjalista powinien wiedzieć. To, oczywiście, mega-nieporozumienie. Specjalista powinien wiedzieć w jaki sposób można się dowiedzieć tego, co konieczne, aby dokonać optymalnego zakupu. Jakiś czas temu jeden z klientów, zamawiających sektorowych, na naszą rekomendację zastosowania trybu umożliwiającego negocjacje z wykonawcami (NzO lub DK) zareagował w ten właśnie sposób: skoro wziąłem do pomocy doświadczonego doradcę, to niech doradca przyniesie gotowy SWZ. Nie było łatwo wytłumaczyć, że doświadczony doradca stara się wypracować rozwiązania optymalne dla konkretnego klienta, do czego potrzebne są negocjacje z wykonawcami. Nie ma czegoś takiego, jak optymalne warunki zamówienia „zawsze i dla wszystkich”. A jeśli jakiś zamawiający w to wierzy, to niech sobie skopiuje dokumenty dostępne w necie i nie zawraca głowy doradcom. Zadawanie właściwych pytań nie jest przejawem głupoty, lecz profesjonalizmu zarówno zamawiającego, jak i doradcy.

Boimy się odpowiedzi. Uczęszczanie utartymi ścieżkami jest nie tylko prostsze, ale i bezpieczniejsze. Co, jeśli okazałoby się, że nasze dotychczasowe praktyki były (delikatnie mówiąc) suboptymalne? Może ktoś chciałby wyciągać konsekwencje? (Czy aby nie jest to również powód tworzenia nieszczerych raportów z realizacji zamówienia?) Najprostszy problem: wykonawcy wykazaliby, że projektowane postanowienia umowy są niewłaściwe, a tymczasem jest to przyjęty w organizacji standard, od którego nie ma wyjątku, albo uzyskanie odstępstwa wymaga wielkiego nakładu pracy i czasu. Tak jakiś czas temu bronił się zamawiający, przyznając jednocześnie rację większości postulatom wykonawców. Po co burzyć spokój.

Nie umiemy pytać. Istnieje przekonanie, że prowadzenie negocjacji z wykonawcami wymaga szczególnych umiejętności negocjacyjnych. Owszem, zdolności komunikacyjne nie są bez znaczenia. Jednak w zamówieniach publicznych, poza zamówieniem z wolnej ręki, nie ma miejsca na negocjacje pozycyjne, strategie i tricki negocjacyjne. Zamawiający poszukuje z potencjalnymi wykonawcami optymalnego rozwiązania. Nie oznacza to, że nie należy się do negocjacji przygotować. Owszem, trzeba wiedzieć o co pytać i jakie informacje należy udostępnić wykonawcom, aby mogli realnie wnieść wartość dodaną do projektu.

Osobnym problemem jest formalizowanie wstępnych konsultacji rynkowych. Nie rozumiem jak można robić z nich mini-przetarg z warunkami udziału, podmiotowymi środkami dowodowymi, opracowaniami pisemnymi itp. Konkurs na to, kto będzie godzien podzielić się z zamawiającym swoją wiedzą. Dla mnie to obłęd. Jak skorzystać z pomysłów startup’ów? Jak dopuścić przedstawicieli nauki, instytutów badawczych itp.? Jaki pożytek z kręcenia się w tym samym towarzystwie? Dla mnie to najważniejsza różnica między NzO i DK a wkr. W trybach negocjacyjnych rozmawiamy jedynie z prekwalifikowanymi wykonawcami, a wkr pozwalają na pozyskanie informacji od znacznie szerszego grona osób, które mogą mieć dobre pomysły, mimo, że nie spełniają jakiś formalnych wymagań. Na ile te informacje są wiarygodne? A na ile obiektywne i bezstronne są informacje przekazywane zamawiającemu przez kwalifikowanych wykonawców? To chyba oczywiste, że wszystkie informacje pozyskiwane z rynku należy filtrować i sprawdzać w innych źródłach.

Jak można wykorzystać informacje przekazywane przez wykonawców? Niezależnie od tego, czy mówimy o wkr, czy o NzO lub DK warunki zamówienia, w szczególności OPZ, formułowane po tych rozmowach muszą spełniać wymagania ustawowe. Rozmowy prowadzone w ramach wkr, NzO czy DK nie służą wyborowi najlepszej oferty, lecz sformułowaniu warunków zamówienia, które z jednej strony pozwolą na wybór najkorzystniejszej oferty, z drugiej będą zgodne z zasadami zamówień publicznych. Nie jest to proste. Nie można wskazać jednej technologii właściwej dla jednego z wykonawców, nie można określić parametrów możliwych do spełnienia przez jednego – chyba, że zamawiający umie to uzasadnić obiektywnymi przyczynami. Do oceny specyfikacji stosuje się te same kryteria, co normalnie. Widziałam nawet specyficzne zarzuty: „zamawiający w wyniku rozmów poznał nasza ofertę i sformułował warunek celowo w taki sposób, aby nasze produkty go nie spełniały”. Tak, jakby zamawiający nie mógł samodzielnie poznać oferty rynkowej i sformułować wymagań w taki sposób, aby kupić najlepiej. Rozstrzygające zawsze jest to, czy zamawiający umie uzasadnić poszczególne wymagania. Rozmowy z wykonawcami mogą mu w tym pomóc.

Co z równym traktowaniem? To kolejny problem, zwłaszcza odnoszący się do wkr. Czy nie trzeba będzie wykluczyć z postępowania wykonawców, którzy uczestniczyli w konsultacjach? To byłaby katastrofa, to jasne. Nikt nigdy nie chciałby więcej rozmawiać z zamawiającym, który zrobił coś takiego. Ale jak się zabezpieczyć przed zarzutami konkurencji? Pisząc uczciwe warunki zamówienia i zapewniając wykonawcom odpowiedni czas na przygotowanie ofert. I broniąc „rękami i nogami” wszystkich, którzy poświęcili swój czas na udział w konsultacjach.

Nie ma czasu. Obawiam się, że najczęściej wskazywanym powodem braku rozmów z wykonawcami, czy to przed wszczęciem postępowania (wkr), czy w jego trakcie (NzO lub DK) byłby brak czasu. Rzeczywiście, po zatwierdzeniu wniosku o wszczęcie postępowania nie ma już czasu, wszystkim bardzo się spieszy. Jednak decyzja o wkr musi poprzedzać wszczęcie postępowania o wiele miesięcy, a decyzja o ogłoszeniu postępowania w trybie negocjacyjnym również powinna zapaść znacznie wcześniej, przed opracowaniem warunków zamówienia. Patrząc więc na cały proces z punktu widzenia krystalizacji potrzeby żadnego opóźnienia nie widać: albo zamawiający zajmie się samodzielnym określaniem warunków zamówienia, co będzie trwało i może przynieść rezultat daleki od pożądanego, albo ogłosi wkr, ewentualnie przygotuje opis potrzeb i wymagań niezbędny dla wszczęcia NzO lub DK. Nie wiadomo, która z tych ścieżek doprowadzi szybciej do wykonania zamówienia. A nawet, jeśli pierwsza, to szybkość nie może być podstawowym, najważniejszym celem zamówień publicznych. Pięknie przedstawia to paradygmat zakupowy (taki aksjomat, dogmat, z którym się nie dyskutuje, lecz przyjmuje):

trojkat

Paradygmat ten był zawarty w założeniach polityki zakupowej państwa (szkoda, że nie znalazł się w finalnym tekście). Trójkąt niemożliwości pokazuje, że możemy kupować szybko, tanio lub dobrze (osiągając wysoką jakość). Założenia polityki zakupowej państwa pięknie, krótko i jednoznacznie określały cel zamówień publicznych:

Celem zakupowym powinna być maksymalizacja wymogów funkcjonalnych przy minimalizacji kosztów w cyklu życia.

Czyli nie „szybko”. Jeśli ktoś kupuje szybko, to oznacza, że godzi się na to, że będzie źle i drogo. A to oznacza łamanie celów i zasad udzielania zamówień. Spokojnie: nikt tego w Polsce nie bada, nie widziałem zarzutów pominięcia wkr, a stosowanie trybów negocjacyjnych (NzO, DK) raczej budzi wątpliwości kontroli, niż uznanie troski o efektywne gospodarowanie środkami publicznymi. Poza tym możemy się pochwalić niemal najszybszymi procedurami zamówień publicznych w UE. To wszystko razem pokazuje na czym komu zależy.

Rozmowy z wykonawcami są podejrzane. Dochodzimy do, moim zdaniem, najważniejszego problemu. Obawiam się, że zdaniem kontroli wszelkie relacje z wykonawcami są podejrzane, multiplikują ryzyko naruszenia zasad bezstronności, równego traktowania itd. Obawiam się, że duża część specjalistów ds. zamówień publicznych w to uwierzyła i boi się jakichkolwiek kontaktów z wykonawcami jak diabeł święconej wody. I patrzą na wszelkie rozmowy czynione przez koleżeństwo z komórek merytorycznych z najwyższym obrzydzeniem. Tymczasem profesjonalizm zamawiającego wymaga pewnych kompetencji. Najlepiej zostały one opisane w Europejskich Ramach Kompetencji Nabywców Publicznych ProcurCompEU, które tak określają kompetencję nr 16 „Zarządzanie wykonawcami”:

„Budowanie i utrzymywanie efektywnych relacji z obecnymi i potencjalnymi wykonawcami jest kluczowe dla zapewnienia pomyślnej realizacji bieżących i przyszłych zamówień. W tym celu nabywcy publiczni muszą otwierać kanały komunikacji z wykonawcami i skutecznie ich używać, aby zapewnić wzajemne zrozumienie i aktywnie identyfikować potencjalne zagrożenia.”

Budowanie i utrzymywanie efektywnych relacji z obecnymi i potencjalnymi wykonawcami – to brzmi jak bajka. A jednak: na pewno służą temu wkr, NzO, DK i inne praktyki.

Konsultacje nieformalne. Pozyskiwanie informacji o rynku nie może ograniczać się do omawianych praktyk (wkr, NzO, DK). Zamawiający powinien wykorzystywać wszelkie dostępne źródła i wydarzenia. Powinien uczestniczyć w branżowych targach, konferencjach, a nawet organizować samodzielnie podobne wydarzenia. Najwięksi polscy zamawiający (GDDKiA i PKP PLK S.A.) regularnie spotykają się z obecnymi i potencjalnymi wykonawcami, aby na neutralnym gruncie i w oderwaniu do konkretnego zamówienia rozmawiać o specyfikacjach technicznych, warunkach umów i innych ważnych sprawach. Każdy może to czynić. Oby działo się to dla zapewnienia wzajemnego zrozumienia.

Powyższy tekst ukazał się na łamach Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.

Autor: Dariusz KOBA

Czytaj dalej...
  • Czytany: 1144 razy

Planowanie nie jest naszą najmocniejszą stroną. Dawno temu wydawało mi się, że odreagowujemy czasy centralnego planowania, które próbowano narzucać w PRL. Po zmianach systemowych zaczęliśmy doświadczać wolności, spontaniczności, akcyjności, czyli przeciwieństwa sztywnych, nieżyciowych, krępujących planów. Minęło już jednak sporo lat, wyrosło nowe pokolenie nie mające już chyba uprzedzeń do planowania, a sposób naszego funkcjonowania się nie zmienia.

Jesteśmy mistrzami świata we wdrażaniu jednostkowych projektów, przyjmowanych ad hoc i wymagających dużego zaangażowania. Gorzej z codzienną żmudną pracą posuwającą sprawy do przodu krok po kroku.

Widziałem, będąc na stażu w USA 30 lat temu, zamówienia na dostawę nabiału do teksańskich instytucji publicznych w ciągu 2 lat określające szczegółowy harmonogram dostaw do każdej jednostki (instytucje, szkoły, więzienia itp.). Zareagowałem stwierdzeniem, że w najczarniejszych czasach centralnego planowania w Polsce nikomu nie przyszło do głowy robić „centrali zaopatrzenia szkół w nabiał”. Wyrazili zdziwienie: „przecież to dobre zamówienie” i pokazali mi cenę mleka: płacili 20% ceny detalicznej. My się cieszymy z rabatu 20%, oni dostawali rabat 80%. Premia za centralne planowanie i zamawianie.

Gdy opowiadałem o tym na szkoleniach, uczestnicy z oświaty stanowczo stwierdzali, że to nie jest możliwe, gdyż liczba dzieci się waha, często chorują itp. Myślicie, że dzieci w Teksasie nie chorują? Podobnych zamówień udzielanych centralnie dla całego stanu Teksas widziałem wiele.

KATEGORYZACJA WYDATKÓW

Planowanie należy zacząć od definiowania potrzeb, identyfikacji różnych możliwości ich zaspokojenia i „optymalnego doboru metod i środków służących osiągnięciu założonych celów”, jak to pięknie określa ustawa o finansach publicznych.

Na tym etapie (strategia zakupowa, analiza potrzeb i wymagań) należy wyodrębnić kategorie zakupowe, a następnie dokonać ich analizy. W ramach tej analizy zadajemy pytanie o podział kategorii na odrębne zamówienia lub połączenie kilku kategorii w jedno zamówienie. W ten sposób dochodzimy do jednostki planu zamówień, czyli zamówienia. Więcej o tym można przeczytać w publikacji „Strategie zakupowe – przewodnik dla zamawiających publicznych” dostępnej m. in. na mojej stronie internetowej.

STANDARYZACJA

Nie da się planować zamówień zadając jednostkom organizacyjnym pytanie: ile i jakich będziecie potrzebować laptopów? Otrzymamy koncert życzeń niemożliwy do przekucia w OPZ.

Konieczna jest standaryzacja wymagań, czyli określenie z góry specyfikacji technicznej zamawianego sprzętu. Często musi to być kilka różnych konfiguracji, jednak im mniej, tym lepiej i im mniej wyjątków, tym lepiej.

Standaryzacja ma, oczywiście, wady (nie bierze pod uwagę indywidualnych potrzeb użytkowników, hamuje innowacje), jednak ma wiele zalet:

  1. neutralizuje wpływ subiektywnych przekonań użytkowników o konieczności / wyższości czegoś;
  2. neutralizuje wpływ zewnętrznych podmiotów (producentów, sprzedawców) na definiowanie potrzeb;
  3. pozwala na dogłębną analizę wartości i rezygnację z funkcji, które nie są warte swojej ceny;
  4. pozwala na dostosowanie OPZ do standardowej oferty potencjalnych wykonawców;
  5. pozwala na minimalizację cen (korzyści skali) oraz kosztów utrzymania: większa znajomość, możliwość przenoszenia, mniejsza różnorodność materiałów eksploatacyjnych, niższe koszty przeglądów.

Pytanie: kto ma to robić? Sprzęt informatyczny ma swoją specyfikę: w wielu instytucjach komórka informatyki funkcjonuje jako centrum kompetencji i ona odpowiada za cały cykl zamówienia - od planowania, poprzez „przetargowanie”, do zarządzania umową.

A kto powinien mieć władzę standaryzacji wymagań instytucji zamawiającej w zakresie pozostałych zamówień? W każdym razie komórka zamówień publicznych nie jest odpowiednim wykonawcą tego zadania.

ZBIERANIE ZAPOTRZEBOWANIA

Zbieranie zapotrzebowania jednostek organizacyjnych bywa najtrudniejszym etapem. Jak „zachęcić” kierowników komórek organizacyjnych do zgłaszania realnego zapotrzebowania?

Problemem jest zarówno koncert życzeń (nadmiarowe ilości), jak i niedoszacowanie potrzeb. U wielu zamawiających problemem zdaje się samo wypełnienie udostępnionego formularza uprzednio zestandaryzowanych produktów/usług.

Po pierwsze, wynika to ze słabego umocowania komórki dokonującej planowania.

Często do tej roli wyznacza się zamówienia publiczne, które zbierają potrzeby po prostu sumując komórki arkusza kalkulacyjnego. Skąd niby zamówienia miałyby wiedzieć kto słabo planuje, a co ważniejsze, nikt nie dał zamówieniom władzy korygowania zapotrzebowań zgłaszanych przez komórki organizacyjne. Czyli: nie ma osoby odpowiedzialnej za planowanie zapotrzebowania instytucji w ramach wielu zamówień. To źle.

W sektorze prywatnym odpowiadają za to kupcy wiodący, kierownicy kategorii, czyli osoby, których rolą jest zapewnić, że określone potrzeby będą zaspokojone. W sektorze publicznym, poza informatyką, rzadko spotyka się osoby o takich kompetencjach, a tylko one, odpowiednio umocowane, są w stanie weryfikować zapotrzebowanie komórek organizacyjnych i tworzyć realne plany zamówień.

Po drugie, bardzo różnie zamawiający podchodzą do miejsc powstawania kosztów (MPK).

W sektorze prywatnym bardzo poważnie podchodzi się do identyfikacji tych miejsc, ustanowienia osób odpowiedzialnych za optymalizację wydatków w tych miejscach i pilnowanie rzeczywistego poziomu kosztów.

W sektorze publicznym bywa różnie. Ja piszę o komórkach organizacyjnych, jednostkach organizacyjnych i ich kierownikach. Co to jednak oznacza w praktyce? Departament, wydział, instytut, zespół – mniejsza o nazwę, bo nazwy są różne, ważniejsze kto ma prawo zgłaszania zapotrzebowania i odpowiada za jego poprawność. Na pewno nie są to zamówienia publiczne (poza tym, że, jak inne komórki, zgłaszają swoje zapotrzebowanie na komputery, artykuły biurowe, spożywcze itp.).

Po trzecie, należy określić odpowiedzialność kierowników komórek organizacyjnych za poprawność planowania.

Jeśli po agregacji potrzeb w skali zamawiającego zapominamy o poziomach potrzeb zgłaszanych przez komórki – pozbawiamy się możliwości monitorowania kosztów w MPK. Trudno liczyć na należytą staranność planujących. Tymczasem, jeśli MPK zgłosiło zapotrzebowanie na 100 jednostek i zawarliśmy umowę dopuszczającą wahania ± 20%, to komórka ta musi zamówić co najmniej 80 i nie więcej, niż 120 jednostek.

Jeśli w okresie trwania umowy komórka organizacyjna chce zamówić większą ilość, musi ją uzyskać od innej komórki, która być może przeszacowała swoje potrzeby. W innym przypadku komórka nie powinna mieć możliwości korzystania z umowy, która jeszcze obowiązuje i nie została wyczerpana. Tego nie należy, oczywiście, przerzucać na wykonawcę – nie jest rolą wykonawcy pilnowanie wielkości zamówień składanych przez jednostki organizacyjne zamawiającego. Jak więc to zrobić?

Najlepszym sposobem wydają się katalogi elektroniczne, które umożliwiają, z jednej strony, dokonywanie zamówień bezpośrednio z poziomu jednostek, komórek, a nawet końcowych użytkowników (pracowników), z drugiej – bieżące monitorowanie tych zamówień oraz określenie limitów ilościowych lub kwotowych na zamówieniach udzielanych przez uprawnionych. Tylko kto ma i w jakim zakresie katalogi elektroniczne? Póki co używamy Excel’a lub niczego.

PLAN ZAMÓWIEŃ A BUDŻET

Planowanie budżetu jednostki idzie nam znacznie lepiej. Księgowi, skarbnicy, kwestorzy planują wydatki z większą precyzją. Co nie oznacza, oczywiście, że plany finansowe się nie zmieniają.

Ostatecznie jedyne, co jest pewne w zakresie wszelkich planów, to to, że będą się zmieniać – co jednak nie usprawiedliwia braku planowania, acz wymaga uwzględnienia w sposobie realizacji planu. Trzeba zapewnić sobie odpowiednią elastyczność zaciąganych zobowiązań, w tym umów w sprawie zamówień publicznych.

Problem w tym, że plany zamówień nie mają zwykle żadnego przełożenia na plan finansowy. Jednostką planu zamówień jest zamówienie, a jednostkami planu finansowego działy, rozdziały i paragrafy.

Plan zamówień operuje wartością zamówienia, czyli np. wieloletniej umowy, a plan finansowy obejmuje rok budżetowy. Plan zamówień widzi wszczynane postępowania, plan finansowy wydatki. To się ewidentnie nie pokrywa. To prawda, niemniej warto podejmować próby połączenia ze sobą tych planów. Osobiście bardzo się dziwię, że nie widziałem ich w życiu. Jeśli ktoś z czytelników widział lub stosuje jakieś rozwiązanie, prosimy o kontakt, bo może zasługiwać na szersze propagowanie.

Połączenie tych planów wymaga zastosowania relacyjnej bazy danych, niezbyt wyrafinowanego narzędzia informatycznego. Na upartego dałoby się to zrobić w arkuszu kalkulacyjnym (ludzie potrafią używać Excela do bardziej skomplikowanych zadań). Mógłby wyglądać jakoś tak.

Lp. Zamówienia Szacowanie wartości zamówienia Wartość w roku budżetowym Wcześniejsze zobowiązania na bieżący rok Roczne wydatki
(4+5)
Wartość w kolejnych latach (3-4) + wcześniejsze zobowiązania
1 2 3 4 5 6 7
1 A, z tego:          
1.1 komórka 1          
1.2 komórka 2          
1.3 komórka 3          
2 B, z tego:          
2.1 komórka 1          
2.2 komórka 2          
2.3 komórka 3          
3 C, z tego          
3.1 komórka 1          
3.2 komórka 2          
3.3 komórka 3          
  Razem Planowana wartość zamówień     Roczny plan finansowy Zobowiązania przyszłych okresów
             

Arkusz taki należałoby rozwijać w kierunku pożądanym przez służby finansowe. Należy umożliwić przypisanie poszczególnych zamówień do klasyfikacji budżetowej (obawiam się, że niektóre zamówienia są finansowane z więcej, niż jednego paragrafu).

Dobrze byłoby zobowiązania przyszłych okresów rozpisać na kolejne lata budżetowe, co wielu zamawiających już robi przy zawieraniu umów wieloletnich. Nie sądzę jednak, że te wartości należy zamieszczać w umowach (co powoduje konieczność ich aneksowania), gdyż jest to wewnętrzna sprawa zamawiającego. To zamawiający odpowiada za zaciąganie zobowiązań do wysokości planu finansowego i nic do tego wykonawcy.

Faktem jest, że zamawiający nie może zaciągać zobowiązań przekraczających plan finansowy (z wyjątkami), jednak nie powinien, moim zdaniem, obarczać wykonawców obowiązkiem pilnowania służb zamawiającego w zakresie wysokości zaciąganych zobowiązań. Mam na myśli np. umowy dotyczące sukcesywnych świadczeń uruchamianych jednostkowymi zamówieniami kierowanymi do wykonawcy. Zakres (i wartość) tych zobowiązań można określić np. w pełnomocnictwach udzielanych osobom uprawnionym do inicjowania zamówień w ramach zawartej umowy. Więcej o tym mówię na szkoleniach dotyczących umów, na które serdecznie zapraszam.

ZAMÓWIENIA NIEPLANOWANE

Niezależnie od staranności planowania należy przyjąć, że plany będą się zmieniać. Często wynika to z okoliczności obiektywnych, których zamawiający nie był w stanie przewidzieć.

Bardzo różnie to wygląda u różnych zamawiających. Dość łatwo jest przewidzieć zarówno zapotrzebowanie, jak i budżet w przypadku urzędu, którego budżet jest ustalany raz i nie podlega zmianom. Nie da się przewidzieć dużej części budżetu w takich jednostkach, jak uczelnie czy instytuty badawcze, gdzie, poza stabilnymi źródłami budżetowymi (czasem wystarczającymi jedynie na płace i pochodne) mamy do czynienia z wieloma nieprzewidywalnymi źródłami przychodów: granty, zlecenia z rynku itp.

W takich instytucjach budżet żyje cały rok i jego spinanie jest nie lada sztuką. Należyta staranność w planowaniu zamówień w takich jednostkach znaczy zupełnie co innego, znacznie większa część zamówień jest niemożliwa do zaplanowania. Niemniej, aby zasadnie twierdzić, że to i tamto nie było możliwe do przewidzenia należy jednak wykazać, że to, co było możliwe – było starannie planowane.

RESZTÓWKI

Jak traktować dodatkowe środki, które zamawiający zwykle otrzymuje pod koniec roku budżetowego z klauzulą: wydać do końca roku?

Z jednej strony, są to środki nieplanowane (a to rezerwa, a to oszczędności z efektywnych zamówień, a to projekty, których nie dało się uruchomić), więc mogą być wydawane ad hoc, bez konieczności ich sumowania z planowymi, poczynionymi wcześniej zobowiązaniami. Z drugiej strony – to nie jest najlepsza praktyka, aby ogłaszać przetargi (lub tryby podstawowe) pod koniec roku w celu pilnego wydania tych środków (pomijam problem celowości czynionych w ten sposób wydatków).

Mając niejakie (doświadczenie) podstawy aby przypuszczać, że pod koniec roku mogą pojawić się dodatkowe środki, należy już na początku roku rozważyć na jakie cele takie środki mogłyby być przeznaczone. Okaże się, że przynajmniej część z nich mogłaby posłużyć do sfinansowania większej ilości planowanych do zamówienia dostaw, usług czy robót. Najlepszą praktyką byłoby wprowadzenie do planowych zamówień opcji czy wznowień pozwalających na zamówienie w ramach zawartej umowy większej ilości świadczeń tą umową objętych (lub podobnych). W takim przypadku wydatkowanie dodatkowych środków nie wymaga wszczynania procedur zamówieniowych, lecz uruchomienia opcji, czyli złożenia odpowiedniego oświadczenia.

Należy, oczywiście, pamiętać o konieczności uwzględnienia opcji w szacowanej wartości zamówienia w przeciwieństwie do planu finansowego, który nie musi obejmować opcji (czego nie uwzględnia załączona powyżej tabelka).

AWARIE

Na koniec jeszcze jedna kwestia: planowanie awarii. Awarie są często wskazywane jako przykład zamówień niemożliwych do zaplanowania, a więc nie ujętych w planie zamówień, choć ujętych w planie finansowym (pewnie w rezerwie).

To twierdzenie jest dużym uproszczeniem. Z pewnością istnieją awarie niemożliwe do przewidzenia, np. jeśli ktoś ma kilka samochodów, zwłaszcza różnych marek. Są też awarie planowane, np. jeśli zakłady autobusowe mają kilkaset autobusów jednej marki, to – choć nie wiadomo kiedy który się zepsuje – można przewidzieć zapotrzebowanie na części zamienne w dłuższym okresie czasu. Analogicznie w zakresie części i komponentów komputerowych. Podobnie można podchodzić do awarii instalacji w budynkach.

Nawet, jeśli przewidywanie awarii i udzielanie zamówień na ich usuwanie nie jest często obowiązkiem zamawiającego, najlepszą praktyką jest jednak zawarcie stałej umowy, której przedmiotem są np. przeglądy, konserwacje, modernizacje i naprawy sprzętu, czy instalacji. Mamy jeden podmiot odpowiedzialny za utrzymanie w sprawności sprzętu i w razie awarii nie szukamy nerwowo wykonawcy, który zachce w trybie pilnym ją usunąć, lecz dzwonimy pod określony numer i szybko załatwiamy sprawę. Więcej o takich zamówieniach mówię na szkoleniach o umowach, na które ponownie zapraszam.

Powyższy tekst ukazał się na łamach Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.

Autor: Dariusz KOBA

Czytaj dalej...
  • Czytany: 754 razy

Zdarza mi się, może zbyt często, krytykować różne aspekty naszego rynku zamówień publicznych. Uważam, że źle się dzieje. Okazuje się, że nie tylko ja tak uważam oraz, że nie tylko w Polsce dzieje się źle. Cieszę się, że Europejski Trybunał Obrachunkowy patrzy na zamówienia podobnie, przynajmniej w jakimś zakresie. Choć to brzydkie, jest jakąś pociechą i to, że inni mają podobne problemy. Może „wespół w zespół” damy radę je przezwyciężyć.

Europejski Trybunał Obrachunkowy (ETO) opracował raport specjalny „Zamówienia publiczne w UE” z podtytułem „Konkurencja w zamówieniach na roboty, towary i usługi zmniejszyła się w latach 2011-21”. Ktoś zadbał, aby już sam tytuł raportu wskazywał jego kluczowy wniosek (aby nie dało się go rozmydlić?).

Dodatkowo, stwierdziwszy niekompletność i brak wiarygodności danych udostępnianych przez Komisje Europejską (KE), stworzył swój portal zamówień publicznych będący kopalnią informacji o funkcjonowaniu rynku zamówień publicznych w poszczególnych państwach. Strona opracowana przez ETO razem z Government Transparency Institute znajduje się tu: https://public.tableau.com/app/profile/gti1940/viz/eca_dashboard/Story

Konkurencja drogą do efektywności

Już na początku raportu stwierdzono: „Jednym z najważniejszych celów zamówień publicznych jest uzyskanie najkorzystniejszego stosunku jakości do ceny przy zamawianiu robót budowlanych, towarów i usług. Podstawowym warunkiem umożliwiającym osiągnięcie tego celu jest istnienie konkurencji, rozumianej jako wystarczająca liczba wykonawców prowadzących działalność na danym rynku, którzy uczestniczą w postępowaniach o udzielenie zamówienia publicznego.”

Dobrze powiedziane:

  • Podstawowym celem zamówień publicznych jest efektywność, nie ściganie korupcji.
  • Konkurencyjność jest środkiem do osiągnięcia tego celu, a nie celem samym w sobie.

Nieudana reforma

„W zamyśle prawodawców przeprowadzona w 2014 r. reforma miała uelastycznić udzielanie zamówień publicznych, uprościć procedury, a także poprawić dostęp MŚP do zamówień oraz ułatwić wykorzystanie zamówień w sposób bardziej strategiczny, tak by osiągnąć lepsze wyniki. Celem reformy było również zaostrzenie przepisów i wymogów dotyczących przejrzystości i uczciwości, co miało przyczynić się do zapobiegania korupcji i nadużyciom.”

I co?

„Wiele celów reformy z 2014 r. nie zostało dotąd osiągniętych, w związku z czym kontrolerzy stwierdzili, że wejście w życie dyrektyw z 2014 r. nie miało zauważalnego wpływu na konkurencję w zamówieniach publicznych. Rezultat jest wręcz przeciwny do zamierzonego: oferenci i instytucje zamawiające uważają, że postępowania o udzielenie zamówienia publicznego nadal pociągają za sobą znaczne obciążenie administracyjne, udział małych i średnich przedsiębiorstw w postępowaniach nie zwiększył się, a kwestie o znaczeniu strategicznym (np. uwzględnienie aspektów środowiskowych, społecznych i innowacyjnych) są rzadko brane pod uwagę.”

Ups! Skąd te wnioski? ETO oparł się na danych dostępnych w TED oraz na ankietach uczestników rynku. Dodajmy, że dane są udostępniane jako otwarte dane: każdy może je analizować, porównywać, filtrować itp. Kiedy dane z naszej platformy będą w ten sposób dostępne?

Oto kilka myśli wynikających z analizy tych danych.

Bezpośrednie udzielenie zamówienia

Jednym z najważniejszych dla ETO wskaźników jest odsetek zamówień udzielonych przedsiębiorstwom w wyniku procedury negocjacyjnej bez publikacji zaproszenia do składania ofert. Jest to nie tylko wskaźnik mierzący konkurencyjność jako narzędzie osiągania efektywności, ale również wskaźnik przejrzystości służącej przeciwdziałaniu korupcji:

„Ponadto odsetek zamówień, dla których publikuje się ogłoszenie o zamówieniu, jest nadal niski, co ma negatywny wpływ na przejrzystość, stanowiącą ważne zabezpieczenie przed ryzykiem nadużyć finansowych i korupcji.”

W Polsce „bezpośrednie udzielenie zamówienia” oznacza zastosowanie jednego z dwóch trybów (których dyrektywy nie rozróżniają): negocjacji bez ogłoszenia (NbO) i zamówienia z wolnej ręki (WR).

NbO mieliśmy ostatnio w Polsce 0,39%. Niby niewiele (dobrze), a jednak niemal dwa razy więcej, niż negocjacji z ogłoszeniem (NzO)! Ciekawe dlaczego: NzO są bardzo dobrym trybem zlecania niestandardowych zamówień, trybem konkurencyjnym, uczciwym, a (razem z dialogiem konkurencyjnym – DK (0,06%) stosowanym znacznie rzadziej od podejrzanych NbO. Prawdopodobnie olbrzymia większość NzO i DK dotyczy zamówień sektorowych, gdzie są traktowane na równi z trybami przetargowymi. Po odjęciu sektorowych NzO i DK wyjdzie, że w zamówieniach klasycznych są stosowane dziesięciokrotnie rzadziej, niż NbO. Stosowanie NzO i DK nie jest jednak monitorowane przez ETO ani uznawane za ważny wskaźnik.
Warto przy okazji przypomnieć, że nieuprawnione jest rozróżnianie „pilnych” NbO (art. 209 ust. 1 pkt 4) od „natychmiastowej” WR (art. 214 ust. 1 pkt 5). Mimo różnic w brzmieniu tych przesłanek, nie należy przesłanki NbO traktować jako bardziej liberalnej od WR. Jeśli ktoś twierdzi, że nie ma, co prawda przesłanki do WR, ale można zastosować NbO (nawet Prezes UZP w dawnych czasach wydawał takie opinie i decyzje), to się myli. Jeśli beneficjent zastosuje to rozumowanie w projekcie unijnym, naraża się na korektę 100% - co wynika właśnie z braku rozróżnienia tych trybów w prawie UE i restrykcyjnego podejścia KE, ETO i TSUE do pojęcia „pilności”.

Znacznie gorzej wypadamy w stosowaniu WR (10,50% zamówień).

Zacznijmy od tego, że w dawnych czasach, gdy roboty dodatkowe i nieprzewidziane zlecane były z wolnej ręki – ok. 15% procent WR nie budziło moich wątpliwości. A właściwie budziło, ale nie jako wskaźnik nadużywania trybu, lecz jako sztuczne zaniżanie statystyk. Jeśli nawet wszystkie zamówienia z WR (15%) dotyczyłyby robót budowlanych (30%), to by oznaczało, że statystycznie na co drugiej budowie występuje jedno zlecenie robót dodatkowych. Tymczasem było tego znacznie więcej: zamówień na roboty dodatkowe powinno być 2-3 razy więcej, niż zamówień na roboty budowlane (co do ilości, oczywiście, bo co do wartości nie powinno to przekraczać kilkunastu procent wartości robót budowlanych). Ewidentnie wszyscy kryli zamówienia dodatkowe, a UZP rozpaczał nad fatalną statystyką (nadużywaniem WR).

Obecnie mamy znacznie niższy poziom WR, acz jest on znacznie bardziej niepokojący. Odpadły wszystkie zamówienia dodatkowe i nieprzewidziane (zawieramy aneksy, a nie udzielamy zamówień z WR), co powinno wielokrotnie obniżyć poziom WR. Powiedzmy 3-krotnie, a nie o 30%.

Co dziesiąte zamówienie z wolnej ręki może niepokoić. Jednak niekoniecznie. WR „pokonkursowa” jest najlepszą konsekwencją zastosowania najlepszego trybu udzielania zamówień na twórcze prace projektowe, czyli konkursu. Powinno tych konkursów być w Polsce znacznie więcej, niż obecnie i wszystkie one powinny poprzedzać zamówienie z WR. WR „poprzetargowa” również nie powinna budzić wątpliwości, czy niepokoju. Standardowo zamawiający powinien po unieważnionym przetargu z braku dobrych ofert udzielać zamówień z WR. Nie znalazłem w sprawozdaniu UZP informacji w ilu postępowaniach wpłynęło 0 ofert (ciekawe dlaczego?, ale zważywszy, że w 40% wpłynęła tylko jedna – musi takich sytuacji być dużo. Na pewno więcej, niż 10%. Może więc wszystkie zamówienia z WR, a przynajmniej znaczna ich większość, to WR „pokonkursowe” i „poprzetargowe”, a więc jak najbardziej właściwe i poprawne. Może nie ma się w ogóle czym niepokoić.

Jak wypadamy na tle innych państw?

Po pierwsze, wskaźnik „no call for tender” dla Polski wynosi zdaniem ETO 10,6% (co jest zgodne z danymi UZP) wobec 5,7% podawanymi przez KE – co jest trudne do wytłumaczenia. Okazuje się, że jesteśmy na doskonałej, 6 pozycji (wg KE byliśmy w środku peletonu). Przed nami tylko kilka państw skandynawskich (Grecja i Malta na szczycie rankingu musiały nieźle oszukiwać:). Niech nas nie porównują z Bałkanami czy Cyprem.

ETO stwierdza, że wskaźnik powyżej 10% oznacza, że jest źle. Jest u nas trochę powyżej tego poziomu z niską tendencja zniżkową. A średnia w UE wynosi 15,8% - wszyscy do poprawki.

Jedna oferta

Kolejnym wskaźnikiem konkurencyjności i – szerzej – jakości systemu zp jest liczba ofert składanych w postępowaniach, a raczej odsetek postępowań, w których wpływa tylko jedna oferta. Ze sprawozdania UZP za 2022 dowiadujemy się, że było to 41,28% w zamówieniach krajowych i 51,87% w unijnych. Wielokrotnie pisałem, że to fatalny wynik. Słyszę jednak, że przesadzam.

Sprawdźmy więc jak wypadamy na tle innych.

Zastanawiające są różnice wyników podawanych przez KE i ETO. Według KE jesteśmy niechlubnym liderem, ze wskaźnikiem 50,60% (bardzo blisko danych UZP), zaraz za nami Słowenia, później Czechy, Grecja, Rumunia i Węgry (tylko 37,90%). Według ETO najgorzej jest w Słowenii (73%) i na Cyprze (60%), później Polska (53,5%). Czy to jest jakaś pociecha, że gdzieś jest jeszcze gorzej?

Oba rankingi są zgodne co do wzorcowych państw - Skandynawia (od kilku do 15%). Poniżej 20% są również Niemcy i Francja.

Jest naprawdę źle, choć nie dotyczy to jedynie Polski. ETO stwierdza „W ostatnich 10 latach niemal podwoił się odsetek postępowań o udzielenie zamówienia, w których złożono tylko jedną ofertę”. Również średnia liczba ofert spadła z 5,7 do 3,2. I tu znów Polska z Cyprem i Słowenią znacznie zaniża tę średnią. Ciekawe dlaczego na Litwie i Łotwie mają 4,6 oferty na postępowanie.

A także: „Komisja i państwa członkowskie nie korzystały systematycznie z dostępnych danych, by określić, jakie zasadnicze przyczyny leżą u podstaw ograniczonej konkurencji, i podjęły jedynie punktowe działania mające wyeliminować przeszkody obniżające poziom konkurencji w zamówieniach publicznych.”

Stwierdzenie to jest krzywdzące dla Polski. Urząd podjął w 2019 roku badania nad przyczynami niskiej konkurencyjności zamówień, a następnie przynajmniej część problemów została jakoś zaadresowana przy pisaniu nowej ustawy (choćby klauzule abuzywne). Że podjęte działania okazały się nieskuteczne? – to prawda. Nie jest jednak prawdą, że nikt nic nie robi lub, że „konkurencja nie jest postrzegana jako warunek konieczny do udzielania zamówień pozwalających na gospodarne wykorzystanie środków”.

Wskaźnik zamówień do PKB

Kolejnym wskaźnikiem, który dla ETO jest ważny jest stosunek wartości zamówień opublikowanych w TED do PKB państwa. Ciekawe, że na wstępie raportu stwierdzono, że wartość zamówień publicznych w UE stanowi 14% PKB państw UE. Zestawiając to z polskimi danymi (7-9%) już się ucieszyłem.

Oznaczałoby to, że strumień publicznych pieniędzy przechodzących na rynek nie taki u nas duży. Sektor publiczny nie tak wielki (lub nie tak bogaty). Albo inwestycji infrastrukturalnych mniej. Za to rynek prywatny całkiem spory. To dobrze, socjalizm u nas znośniejszy. I złe zjawiska występujące na rynku zamówień publicznych nie tak destrukcyjne dla gospodarki. Wykonawcy mają alternatywę, mają gdzie uciec.

Po czym, w dalszej części raportu zamieszczone są dane w podziale na poszczególne państwa i tam padają zupełnie wartości. Trudno to wyjaśnić jedynie tym, że te dane dotyczą tylko zamówień unijnych – czyżby drugie i trzecie tyle wydawane było w procedurach krajowych?

Prowadzi Rumunia ze wskaźnikiem 20,8% (może jakiś błąd o obliczeniach), potem długo nic, a następnie byłe demoludy, poczynając od Słowenii (9,4%) do Polski na dziesiątym miejscu (5,2% - to by się mogło zgadzać, zważywszy, ze to tylko zamówienia krajowe).

Czyli jest jednak tak, jak można się było spodziewać: w byłych demoludach zamówienia publiczne stanowią znacznie większy procent PKB, niż w starych państwach kapitalistycznych. A później mamy Skandynawię.

Wspólne zamówienia

ETO nie zajmuje się tym wskaźnikiem, choć może on mieć związek z efektywnością (korzyści skali) i większym profesjonalizmem zamawiających. Zarówno wspólne zamówienia, jak i centralny zamawiający mogą odegrać w tym istotną rolę.

Prowadzi Wielka Brytania (26,7%) będąca dla mnie niedościgłym wzorem efektywnego podejścia do zp. Nie wiedziałem jednak, że ¼ zamówień jest udzielana wspólnie lub przez centralnych zamawiających. Później część krajów skandynawskich (ale bez Szwecji). Wysoko są Niemcy, Włochy (wiadomo) i Węgry. Polska w ogonie (6 miejsce od końca).

Bez wątpienia we wspólnych zamówieniach tkwi potencjał wzrostu efektywności zp w Polsce.

Kryteria pozacenowe

ETO zauważa, że nadmierne stosowanie ceny jako jedynego kryterium wskazuje na brak efektywności zamówień publicznych: lepsze kryteria mogły być zastosowane co mogłoby skutkować lepszym zakupem.
W raporcie jest mowa o zamówieniach, w których wybrano ofertę z najniższą ceną, co nie jest prawdą. Dane wcale nie dotyczą wyboru najkorzystniejszej oferty, lecz stosowania kryteriów pozacenowych. Takie stwierdzenia wprowadzają w błąd. Rozmawiałem ostatnio z wysokim urzędnikiem z Czech, który zazdrościł nam wybierania ofert nie najtańszych. Musiałem tłumaczyć, że rzeczywiście: stosujemy powszechnie kryteria pozacenowe (co jest uwidocznione w raporcie), ale w taki sposób, aby wybrać jednak najtańszą ofertę (czego ani raport, ani ostatnie sprawozdanie Prezesa nie zauważają). Kolejny odcinek serialu „How to lie with statistics”.

Czy należy się cieszyć, że jesteśmy dokładnie w średniej unijnej? O czym to niby świadczy? Czy będziemy zazdrościć Chorwacji, która uczyniła nieprawdopodobny postęp: w 2011 roku w 100% zamówień stosowano kryterium najniższej ceny, a w 2021 – jedynie w 3,6% zamówień. Pewnie wprowadzili ustawowy przymus, Pewnie z efektem zbliżonym do naszego.

Zamówienia transgraniczne

Oficjalnie celem dyrektyw jest budowa wspólnego rynku zamówień publicznych, czyli umożliwienie ubiegania się na równych zasadach wszystkim wykonawcom z UE o zamówienia udzielane na terenie całej UE. Najlepszym wskaźnikiem jest procent zamówień udzielanych wykonawcom spoza kraju zamawiającego. Wskaźnik ten pokazuje, że europejskie prawo zamówień publicznych nie działa.
W latach 2011–2021 zamówienia transgraniczne, które zostały udzielone przedsiębiorstwom z siedzibą w innych państwie członkowskim, stanowiły około 5% wszystkich zamówień publicznych. Liderami są: Luksemburg, Irlandia i Belgia. Najbardziej protekcjonistycznym państwem jest Francja, a następnie Bułgaria i Polska. Szczerze pisząc: zaniemówiłem – my prowadzimy protekcjonistyczną politykę zamówień publicznych na skalę Francji?! Ale gdzie? Kto? Jak?

Sięgam do danych na stronie internetowej, a tam zupełnie inne wyniki: lokalny wykonawca (z siedzibą w tym samym NUTS, co zamawiający) otrzymuje najwięcej zamówień w Islandii (zrozumiałe), Luksemburgu (to jest najbardziej otwarte, czy najbardziej protekcjonistyczne państwo na kontynencie?, Bułgarii, Słowenii, Litwie. Francja dopiero na 6 miejscu.

Prowadzi Polska! Najbardziej otwarty rynek zamówień publicznych w Europie. Zapraszamy wszystkich chętnych. Obcych i nieznanych traktujemy tak samo, jak krewnych i znajomych. A nawet lepiej: nie lubimy, gdy wygrywają znajomi, bo ktoś mógłby podnieść, że się znamy, a to przecież przesądza o winie zamawiającego (to gorzka ironia – ale powiedzcie, że to nie prawda).

Teraz się wszystko zgadza. Tylko skąd wzięła się grafika na stronie 27 raportu i skąd to zamieszanie?

Czas trwania postępowań

ETO stwierdziło: „W porównaniu z 2011 r. czas trwania procedur administracyjnych wydłużył się o połowę… W szczególności w 2011 r. okres podejmowania decyzji do momentu udzielenia zamówienia (z wyłączeniem postępowań odwoławczych od decyzji o udzieleniu zamówienia) trwał ogółem 62,5 dnia, a w 2021 r. – 96,4 dnia.”

A dalej: „Nadal nie widać efektów wprowadzenia jednolitego europejskiego dokumentu zamówienia i e-formularzy”. Jak to nie widać – przecież to porażka. Co ETO przyznaje dalej: „W maju 2017 r. ukazało się sprawozdanie na temat jednolitego europejskiego dokumentu zamówienia, w którym stwierdzono, że jego wykorzystanie miało pewien pozytywny wpływ, lecz w wielu państwach członkowskich dokument ten został wprowadzony i upowszechniony w niewielkim zakresie. Ani sprawozdanie dotyczące wykorzystania ESPD po 2017 r., ani aktualne statystyki dotyczące stosowania tego dokumentu obecnie nie były dostępne w czasie, gdy Trybunał prowadził niniejszą kontrolę.”

Super: JEDZ został wprowadzony w niewielkim zakresie. Ciekawe, czy ktoś poza Polską w ogóle stosuje ten wykwit twórczości urzędników KE? Najwyższy czas wrócić do oświadczenia, które zajmowało trzy linijki tekstu i posłać trzynastostronicowy dokument na śmietnik historii.

Również negatywnie ETO ocenie wprowadzone e-formularze. Dostało się KE za opóźnienia i zmiany. Ciekawe co by ETO napisało, gdyby znało praktyczne przygody zamawiających z eNotices2 przeżywane obecnie?
W tej konkurencji (czas trwania decyzji o udzieleniu zamówienia) nie mamy sobie nic do zarzucenia: jesteśmy na czwartym miejscu, po Szwecji, Islandii i Estonii. Brawo Polska! Mimo stosowania JEDZa, kwalifikowanych podpisów, uzupełniania dokumentów, długich ścieżek decyzyjnych, odwołań, gimnastyki z eNotices – polscy zamawiający ogłaszają wyniki w ciągu 57 dni (przy średniej unijnej 96,4).

Przetarg nieograniczony

W raporcie nie omówiono tego wskaźnika, choć jest on monitorowany na stronie internetowej. Może słusznie. Bo jak odpowiedzieć na pytanie: czy to dobrze, że częściej jest stosowany ten tryb, czy źle?
Najczęściej stosują PN na Malcie i w Grecji, co raczej nie jest dobrą rekomendacją. Z kolei najrzadziej w Austrii, Danii i Wielkiej Brytanii, co jest dobrą rekomendacją, mimo, że na kolejnym miejscu jest Cypr, a następnie Rumunia. Polska jest, jak wiadomo, miłośnikiem PN z wynikiem niemal 90% i znajduje się na miejscu piątym.

Byłoby lepiej, gdyby bardziej skomplikowane i obarczone większym ryzykiem zamówienia były udzielane w innych trybach.

Scenariusze

Ciekawą funkcjonalnością strony internetowej jest próba symulacji skutków zmiany poszczególnych wskaźników. Można oszacować np. w jaki sposób mogłaby się zwiększyć liczba składanych ofert w przypadku zmiany sposobu postępowania zamawiających. Zabawa w modulowanie danych prowadzi do jednego wniosku: największy wpływ na przyciągnięcie nowych wykonawców miałoby skrócenie czasu rozstrzygania postępowań. Przypomnijmy, że i tak jesteśmy w tej konkurencji w czołówce państw UE. Obawiam się, że nie widzę większych możliwości przyspieszenia tego procesu.

Nie wiem jednak skąd system bierze dane i na jakiej podstawie formułuje wnioski.

Podsumowując

Ocena funkcjonowania rynku zamówień publicznych dokonana przez ETO jest surowa. KE dostało się za brak spójności celów, brak działań, nieosiągnięcie celów, brak informacji pozwalających na rzetelne monitorowanie rynku itd. Konkurencyjność spada, stopień skomplikowania i czas trwania procedur rośnie, rynek transgraniczny jest śladowy.

Z jednej strony, to jest jakaś pociecha, że problemy zamówień publicznych dotykają nie tylko Polski, z drugiej: widać, że niektórzy radzą sobie znacznie lepiej. Czemu nie moglibyśmy uczyć się w Skandynawii?
Raport chwali kilka krajów naszego regionu, że w ramach KPO zamierzają przeznaczyć spore fundusze na profesjonalizację zamówień publicznych. Nic nie słyszałem o takich planach w Polsce. Może nie jest za późno.

Powyższy tekst ukazał się na łamach Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.

Autor: Dariusz KOBA

Czytaj dalej...
  • Czytany: 1559 razy

 Załadować taczki

Pamiętam opór, jaki wywołała propozycja wprowadzenia do ustawy analizy potrzeb i wymagań: po co kolejny dokument?, już jesteśmy bardzo zarobieni, a tu nowe obowiązki, itp. Mam nadzieję, że większość prowadziła podobne analizy, choć nie dokumentowała ich – i w tym upatrywała problem. Jeśli jednak ktoś rzeczywiście tak bardzo angażował się w postępowania o udzielenie zamówienia, że nie miał czasu zadać sobie podstawowych pytań – to znaczy, że „zasuwał z taczkami nie mając czasu załadować”. Szkoda takiej roboty.

Analizy potrzeb i wymagań, zwane częściej analizami przedprojektowymi lub studiami wykonalności prowadzone są od lat w przypadku środków unijnych. Różny jest ich poziom i zbyt często są robione pod z góry przyjętą tezę. KE propaguje jednak przykłady wykrytych nieprawidłowości, gdy np. zamawiający uzasadnił zakup komputerów koniecznością zapewnienia środowiska sprzętowego dla nowego systemu informatycznego, a kontrolerzy wykazali, że system mógł być posadowiony na starych komputerach; albo jeden z oddziałów zamawiającego kupił urządzenie w sytuacji, gdy podobne stało praktycznie nieużywane w innym oddziale. Korekta wynosi w takich przypadkach 100%, a wina beneficjenta polega na zaniechaniu analizy potrzeb i wymagań. Nie ma przy tym, oczywiście, znaczenia, że przepisy dyrektyw zamówieniowych lub prawa krajowego nie przewidują obowiązku prowadzenia takich analiz.

APiW dla efektywności

Konieczność wykonania analizy potrzeb i wymagań wynika z zasady efektywnej realizacji celów publicznych. Każdy wydatek powinien być uzasadniony zaspokojeniem potrzeb społecznych. Również wydatek służący funkcjonowaniu zamawiającego jako instytucji powinien ostatecznie przekładać się na lepszą realizację zadań i misji tej organizacji wobec społeczeństwa. Mówi o tym „od zawsze” ustawa o finansach publicznych, która w art. 44 ust. 3 wymaga dokonywania wydatków publicznych z zachowaniem zasad optymalnego doboru metod i środków służących osiągnięciu założonych celów. Optymalny dobór metod i środków służących osiągnięciu założonych celów to najlepsza definicja analizy potrzeb i wymagań. A więc: nic nowego.

Problem polega na tym, że dopóki obowiązek ten, podobnie, jak zasada efektywności wynikały z ustawy o finansach publicznych, niewielu się tym przejmowało, a niektórzy pewnie nie mieli nawet świadomości istnienia zasad finansów publicznych i ich wpływu na zamówienia publiczne. Widocznie trzeba było (a szkoda, bo to niezgodne z zasadą spójności prawa) przenieść zasady finansów publicznych do Pzp, aby móc liczyć na ich stosowanie. Dzięki temu nikt nie może już dziś twierdzić, że „co prawda projektu nie udało się zrealizować, ale za to przetarg był wzorcowy”. Jeśli nie osiągnięto celów zamówienia, to przetarg był nielegalny. Jeśli nie osiągnięto celów zamówienia na możliwie najkorzystniejszych warunkach rynkowych, to przetarg był nielegalny.

I zamawiający za to odpowiada. Chyba, że wystąpiły okoliczności, za które odpowiedzialności nie ponosi, czyli wykonał z należytą starannością wszystko co należy, aby zmaksymalizować prawdopodobieństwo osiągnięcia założonych celów. Brzmi strasznie? Spokojnie – to tak nie działa. Żadna kontrola nie bada, czy osiągnięto zakładane cele, a tym mniej, czy osiągnięto ja na optymalnych warunkach. Kontrole, jak wiadomo, weryfikują poprawność postępowania i skupiają się na wytworzonych dokumentach. Badają przebieg operacji – nikogo nie obchodzi, że pacjent zmarł. Wspomniane przykłady kontroli unijnych chyba nie pochodzą z Polski. Może i lepiej: łatwiej wykazać poprawność dokumentacji niż efektywność zamówienia. A poprawna dokumentacja zawierać powinna analizę potrzeb i wymagań – 1 szt., z której nic nie musi wynikać i którą można skądś skopiować.

Tym, którzy chcą wyjść poza formalną poprawność procedury i serio potraktować analizę potrzeb i wymagań należy się kilka uwag.

Poziom strategiczny, nie taktyczny

Analiza potrzeb i wymagań nie jest dokumentem tworzonym w trakcie przygotowania postępowania. Najlepiej, aby nie był postrzegany jako element postępowania o udzielenie zamówienia. Postępowanie to poziom taktyczny zamówienia. Analiza potrzeb i wymagań należy do poziomu strategicznego, co najlepiej obrazuje ten slajd:

definicja procesu zakupowego
Slajd pochodzi ze świata zakupów prywatnych, jednak dobrze obrazuje (powinien obrazować) również świat zamówień publicznych. Ale na tym rysunku nie ma analizy potrzeb i wymagań, zaznaczono „strategie”. I to jest pierwszy problem.

Strategie a APiW

Nowa ustaw wprowadziła dwa przepisy dotyczące podobnych kwestii: art. 22 o strategiach zakupowych i art. 83 o analizie przedwdrożeniowej. Przepisy te mają różnych adresatów i różny zakres. Tymczasem w obu przypadkach chodzi o to samo: o dobór optymalnych metod i środków służących osiągnięciu założonych celów.

Są to dokumenty strategiczne, które nie służą bezpośredniemu przygotowaniu postępowania. Przykładowo: jeśli na etapie analiz zamawiający stwierdzi, że optymalnym sposobem zaspokojenia potrzeby będzie zatrudnienie pracowników – nie będzie zamówienia publicznego; jeśli zamawiający stwierdzi, że należy raczej wynająć urządzenie wielofunkcyjne (drukarko-kopiarko-skaner), niż je kupować – nie będzie jednorazowego wydatku na środki trwałe, lecz wieloletni zakup usług.

Tego typu decyzje strategiczne muszą poprzedzać postępowania o wiele miesięcy, a nawet lat (np. wybór między: najpierw projekt, a potem budowa, czy „zaprojektuj i zbuduj”). Decyzje te wpływają na budżet w kolejnych latach i nie tak łatwo je odwrócić. Decyzja o zatrudnieniu dodatkowych pracowników wymaga zapewnienia im miejsc pracy, decyzja o zakupie środka trwałego wymaga zapewnienia finansowania w odpowiednim paragrafie, itp. Dlatego zarówno strategie, jak planowanie budżetu należą do poziomu strategicznego i nie powinny być mieszane z poziomem taktycznym.

Definiowanie celów

Skoro mamy dobrać optymalne metody i środki służące osiągnięciu założonych celów, należy zacząć od identyfikacji i definiowania celów. Cel zamówienia (potrzeba) musi określać rezultaty, jakie powinny zostać osiągnięte w wyniku wydatkowania publicznych środków, w szczególności polegające na zapewnieniu lepszej obsługi klientów zewnętrznych zamawiającego (obywateli, przedsiębiorców lub innych podmiotów, zgodnie z celami statutowymi organizacji).

Obiektywną potrzebą nie jest:

  • chęć posiadania czegoś lub fizyczny brak produktu lub usługi
  • kontynuacja, przyzwyczajenie („zawsze tak było”)
  • chęć naśladowania, wyróżnienia się, posiadania „nowinek technicznych”
  • pojawienia się nowych środków finansowych (trzeba je na coś wydać bo przepadną)

Stwierdziwszy istnienie obiektywnie uzasadnionej potrzeby należy przejść do zdefiniowania w jaki sposób można ją zrealizować, np.:

  • mieć drukarkę czy możliwość drukowania
  • mieć serwer czy możliwość przechowywania danych
  • mieć samochód czy możliwość przemieszczania się
  • zatrudnić specjalistę czy uzyskać usługę

Błędnie zdefiniowana potrzeba może spowodować, że w wyniku poprawnie przeprowadzonej procedury, dokonujemy zbędnych lub chybionych zakupów.

Etap identyfikacji i definiowania potrzeb bywa zaniedbywany, a tymczasem jest to etap, na którym można uzyskać największe oszczędności - od 20 do 25% (jak wynika z wielu ankiet i analiz).

Na tym etapie, dla zakupów powtarzalnych, które zamawiający realizuje od dłuższego czasu, należy również dokonać weryfikacji czy „historyczna” specyfikacja (OPZ) nadal spełnia AKTUALNE obiektywnie uzasadnione potrzeby. „Nadmiarowe” wymagania skutkują nieefektywnymi wydatkami, np.:

  • może dotychczas kupowane samochody kombi można zastąpić sedanami, co da wymierne korzyści
  • może liczba użytkowników konkretnego oprogramowania uległa zmniejszeniu, co pozwala oszczędzić na liczbie licencji
  • może specyfikacja techniczna komputera zdecydowanie przewyższa wymagania funkcjonalne, do których realizacji komputer ten będzie służyć
  • może projekt aplikacji IT obejmuje funkcjonalności, które nie będą używane, lecz będą kosztować

Największy potencjał oszczędności (100%) tkwi w rezygnacji ze zbędnego zakupu.

Warianty

Ustawodawca niezbyt szczęśliwie sformułował art. 83 ust. 2 i 3 Pzp. Budowa tych przepisów zdaje się sugerować, że w pierwszej kolejności należy rozważyć możliwości zaspokojenia zidentyfikowanych potrzeb z wykorzystaniem zasobów własnych a dopiero w przypadku braku takiej możliwości przeprowadzić rozeznanie rynku. To byłby błąd. Sektor publiczny nie jest od tego, aby własnymi siłami zaspokajać potrzeby społeczne. Można nawet stwierdzić, że sektor prywatny zawsze efektywniej realizuje cele, więc zadaniem administracji publicznej jest zlecanie maksymalnie dużego zakresu prac na zewnątrz. Wydaje się, że najprościej i najuczciwiej będzie porównać oba warianty na równych zasadach: zarówno samodzielną realizację zadania, jak i jego zlecenie na zewnątrz należy porównywać według tych samych kryteriów i wybrać wariant optymalny.

Analiza rynku

Zaspokojenie potrzeb przez rynek może odbyć się w różny sposób, co ustawa nazywa różnymi środkami lub wariantami. Skąd mamy wiedzieć w jaki sposób można zaspokoić potrzeby? Należy przeprowadzić analizę rynku. Nie ma jednej metody, a tym bardziej jednego źródła informacji o rynku. Najwięcej można dowiedzieć się z internetu. Niemniej, należy również śledzić publikacje branżowe, bywać na targach i konferencjach, rozmawiać z wykonawcami, innymi zamawiającymi. Należy aktywnie poszukiwać informacji np. publikując zapytanie o informację (request for information) na portalach zakupowych (funkcję taką oferuje na pewno platformazakupowa.pl).

Analiza rynku powinna nie tylko pozwolić zidentyfikować warianty, ale i odpowiedzieć na pytania:

  1. Ilu jest potencjalnych wykonawców? na rynku lokalnym, krajowym, europejskim
  2. Kim oni są? jaki mają potencjał techniczny, kadrowy, ekonomiczny, doświadczenie
  3. Co oferują? czym różnią się oferty, jakie maja przewagi, jakie wady
  4. Jak rokują? branża się rozwija, czy kurczy, jakieś nowe technologie
  5. Dotychczasowi klienci? kim są, czy są zadowoleni, co osiągnęli

Informacje te pomogą nie tylko wybrać optymalny wariant, ale i opracować optymalne warunki zamówienia.

Porównanie kosztów

Aby wybrać optymalny wariant zaspokojenia potrzeby należy oszacować wysokość wydatków w każdym z wariantów, również w przypadku korzystania lub rozbudowy zasobów własnych (każdy pracownik instytucji zamawiającej kosztuje przecież znacznie więcej, niż wynosi jego pensja – trzeba wziąć pod uwagę wszystkie koszty operacyjne organizacji).
Ustawa mówi o „orientacyjnej wartości”, więc niektórzy podkreślają różnicę w stosunku do „szacowanej wartości”, która musi być wyliczona z należytą starannością. Tak, jakby na etapie analizy można było oszacować wartość wariantów „na oko”. Tymczasem, np. podjęcie decyzji co do sposobu zaspokojenia potrzeb w zakresie drukowania wymaga policzenia kosztów z dokładnością do grosza (lub większą) – dopiero wtedy widać który z wariantów jest tańszy.

Analiza ryzyka

To bardzo dobrze, że ustawa wymaga analizy ryzyk związanych z poszczególnymi wariantami (łącznie z samodzielnym zaspokojeniem potrzeb). Wybór wariantu powinien, oczywiście, uwzględniać również ryzyka związane z realizacją każdego z nich. Jest to jeden z elementów służących maksymalizacji prawdopodobieństwa zaspokojenia potrzeb.
Analiza ryzyka polega na identyfikacji zdarzeń przyszłych niepewnych, które mogą utrudnić lub uniemożliwić wykonanie zadania w terminie i w budżecie, określeniu ich prawdopodobieństwa oraz szkodliwości. Następnie należy zidentyfikować możliwe działania zmniejszające prawdopodobieństwo lub koszt wystąpienia ryzyka. Może się okazać, że najkorzystniejszy jest wariant droższy, lecz pewny, lub związany z ryzykiem, które można jednak skutecznie miarkować.

Inne cechy wariantów

Ustawodawca nakazuje również rozważyć na etapie analizy przewidywany tryb (chętnie dodajemy: podejście do opisu przedmiotu zamówienia, strategię wyboru najkorzystniejszej oferty i rodzaj wynagrodzenia wykonawcy) oraz możliwość zastosowania rozwiązań służących celom strategicznym: aspekty środowiskowe, społeczne, innowacyjne, pro-MŚP (możliwy podział zamówienia).
Należy rozszerzyć analizę o takie elementy, które pomogą w podjęciu decyzji co do optymalnego wariantu zaspokojenia potrzeb. W zależności od przedmiotu zamówienia mogą to być różne kwestie, choćby „projekt” i „budowa” czy „zaprojektuj i zbuduj”. Ostatecznie należy pamiętać o celu tego ćwiczenia, którym jest wybór optymalnego wariantu.

Porównanie wariantów

Określając minimalny zakres analizy, sam ustawodawca sugeruje kryteria, jakimi należy się kierować przy wyborze optymalnego wariantu. Są nimi nie tylko cena (koszt), ale i ryzyka oraz kryteria strategiczne. Ponieważ nie jest to lista zamknięta, należy ją rozszerzać ad casum.

Nie ma, oczywiście, żadnego powodu, aby te różne kryteria miały to samo znaczenie (wagę). Można zróżnicować ich wpływ na wybór wariantu. Tytułem przykładu: wybór sposobu zapewnienia nadzoru inwestorskiego nad robotami budowlanymi:

 kryteria   znaczenie  pracownicy (etatowi)  inspektorzy (wielu branżowych inspektorów) Inżynier
(firma zapewniająca wszystkie branże)
 realizowalność  kluczowe (5)      
 lojalność   kluczowe (5)      
 kompetencje  ważne (3)      
 rotacja  ważne (3)      
 zarządzanie  nieistotne (1)      
 koszt   nieistotne (1)      
 suma ważona       

Poszczególnym wariantom można przypisać różne wartości w zależności, jak oceniamy dany wariant względem każdego z kryteriów, np.:

  • -2: bardzo niekorzystne, złe, słabe, małe
  • -1: niekorzystne, złe, słabe, małe
  • 0: neutralne, średnie, obojętne, akceptowalne, niemożliwe do określenia
  • +1: korzystne, dobre, silne, duże
  • +2: bardzo korzystne, dobre, silne, duże

Taka analiza potrzeb i wymagań prowadzi nie tylko do wyboru optymalnego wariantu postępowania. Może również stanowić obiektywne uzasadnienie podziału zamówienia na odrębne zamówienia na usługi poszczególnych inspektorów nadzoru, których się nie sumuje przy szacowaniu ich wartości.

Opisany powyżej zakres analizy potrzeb i wymagań pokrywa się ze strategią zarządzania kategorią zakupową, o której mowa w art. 22 Pzp. Dlatego uważam, że zamawiający powinien sporządzić jeden dokument – strategię, który będzie zawierał również treści wymagane art. 83 Pzp. Również zamawiający nie objęty dyspozycją art. 22 Pzp. Opracowanie strategii pozwala na nie powtarzanie tej pracy przed każdym postępowaniem (w postaci APiW), a więc na oszczędność czasu i środków. Szczęśliwie, nawet UZP stwierdził, że nie chodzi w art. 83 o tworzenie dokumentu o nazwie APiW, lecz o zadanie sobie kluczowych pytań zanim zacznie się biegać z taczkami.

Więcej na te tematy zainteresowani znajdą w przewodniku dla zamawiających „Strategie zakupowe” dostępnym tutaj oraz stronie internetowej Ministerstwa Rozwoju i Technologii (https://www.gov.pl/web/rozwoj-technologia/dla-administracji) oraz na moich szkoleniach z planowania i strategii.

Powyższy tekst ukazał się na łamach Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.

Autor: Dariusz KOBA

Czytaj dalej...
  • Czytany: 1479 razy

 

Jak przygotować i złożyć ofertę? Jest to kwestia ważna, lecz wtórna. Podstawowym pytaniem jest: po co? Po co ubiegać się o zamówienia publiczne? To jasne: dla pieniędzy. A więc: czy można zarobić na zamówieniach publicznych? Zdecydowana większość firm odpowiada przecząco. Wcale się nie dziwię. Na wypadek, gdybyś przedsiębiorco rozważał wejście na ten rynek, rozważ te kilka kwestii.

1. Wielki, niekonkurencyjny rynek

Rynek zamówień publicznych jest ogromny: 300 miliardów złotych (plus drugie tyle w zeszłym roku na obronność). Ta kwota robi wrażenie. Trzeba jednak pamiętać, że około 1/3 tej kwoty jest wydawana bez stosowania przepisów ustawy Prawo zamówień publicznych (Pzp). Duża część z uwagi na wartość nie przekraczającą progu stosowania przepisów Pzp, czyli poniżej 130 tys zł. Milion, dwa, trzy miliony zleceń po kilka lub kilkadziesiąt tysięcy złotych jest udzielanych przez kilkadziesiąt tysięcy zamawiających z pominięciem prawa zamówień publicznych. Część z tych zamówień jest dostępna w necie, gdy się wytrwale poszukuje. Inne nie. To, oczywiście, nie przeszkadza dużym firmom. Jednak dla MMŚP te najmniejsze zamówienia mogłyby być interesujące.

Konkurencja jest mizerna: średnia liczba składanych ofert niewiele przekracza 2, w 40 % przetargów wpływa tylko jedna oferta. Zlecenia są na wyciągnięcie ręki, wystarczy się schylić. Czemu jednak większość firm nawet nie próbuje?

2. Słaba dostępność informacji

Wszystkie ogłoszenia o zamówieniach krajowych są dostępne na platformie ezamowienia.gov.pl, a o unijnych na ted.europa.eu. Niemniej, znalezienie interesującego ogłoszenia może wymagać dużego nakładu czasu. Polska wyszukiwarka jest prosta, nie ma zbyt wielu kryteriów. W efekcie trudno odsiać to, czego nie chcemy. Wyszukiwarka unijna daje więcej możliwości, jednak również wymaga czasu i cierpliwości. Jeszcze gorzej z poszukiwaniem informacji o zamówieniach podprogowych: bywają zamieszczane na BIP-ach lub na portalach zakupowych używanych przez zamawiających. Portali jest kilka a możliwości filtrowania ogłoszeń bardzo ograniczone.

Dotarcie do pożądanych informacji wymaga kilku godzin pracy dziennie. Duże firmy mają całe działy ofertowania, dla nich to codzienna praca. Dla MMŚP zatrudnienie kolejnej osoby, choćby na część etatu, wiąże się z procentowo znacznym wzrostem kosztów. Alternatywą jest zlecenie poszukiwania ogłoszeń wyspecjalizowanej firmie. Kilka firm oferuje za niewielkie pieniądze przeszukiwanie baz i portali, a nawet BIP-ów. Niemniej, ograniczenia możliwości wyszukiwania i filtrowania ogłoszeń przekładają się również na jakość ich pracy. Wiele firm stwierdzi, że to nadal spam.

3. Skomplikowana dokumentacja

Gdy już wykonawca trafi na interesujące ogłoszenie, musi przeanalizować specyfikację warunków zamówienia (SWZ). Są to wielostronicowe dokumenty. Nawet w przypadku niewielkich zamówień formalna część specyfikacji ma kilkadziesiąt stron. Na dodatek, każdy zamawiający pisze po swojemu. Dotarcie do ważnych informacji wymaga przeanalizowania całości dokumentacji. Np. dokumenty przedmiotowe mogą być wymienione w Instrukcji dla Wykonawców (IdW, IDW), a mogą być w Opisie przedmiotu zamówienia (OPZ, SOPZ). Zresztą, sam podział specyfikacji na części, czy rozdziały takie jak IdW, OPZ czy PPU (projektowane postanowienia umowy) jest stosowany zwyczajowo. Nie ma żadnych wzorów dokumentów przetargowych, a raczej: jest ich wiele. Nawet oferenci z dużym doświadczeniem potrafią przeoczyć jakieś wymaganie, którego niespełnienie powoduje odrzucenie oferty.

4. Zły opis przedmiotu zamówienia

OPZ powinien być jednoznaczny i wyczerpujący, a z drugiej strony nie może naruszać uczciwej konkurencji. Wykonawcy skarżą się na oba mankamenty.

Część opisów jest nazbyt lakoniczna: nie wiadomo co trzeba będzie zrobić. W takiej sytuacji należałoby wycenić najszerszy możliwy zakres prac. Najprawdopodobniej wyliczona w ten sposób cena będzie za wysoka, aby uzyskać zamówienie. Zaoferowanie niższej ceny wiąże się z ryzykiem dochodzenia przez zamawiającego dodatkowych świadczeń i poniesienia straty przez wykonawcę.

W innych przypadkach OPZ wskazuje na produkt, który zamawiający chce kupić. Rzadko jest to wskazanie nazwy, marki lub typu. Częściej jest to taki zestaw parametrów technicznych i funkcjonalnych, który jest właściwy tylko dla jednego produktu. Jeśli firma nie jest akurat dużym odbiorcą danego producenta i nie ma zagwarantowanych największych rabatów – nie jest w stanie złożyć oferty z atrakcyjną ceną.

5. Warunki udziału w postępowaniu

Niektórzy wykonawcy narzekają, że warunki udziału są zbyt wysokie. Zapewne tak bywa. Wydaje się jednak, że częściej są zbyt niskie, nie gwarantują wyboru wykonawcy dającego rękojmię należytego wykonania zamówienia. Właściwie problem nie polega na tym, czy warunki są wysokie, czy nie, lecz w jaki sposób są formułowane. Co do zasady, zamawiający wymagają doświadczenia w realizacji dwóch podobnych zamówień w ciągu ostatnich 3 (dostawy i usługi) lub 5 (roboty) lat. Po pierwsze, definicja zamówienia podobnego jest często bardzo specyficzna, trudno dopasować swoje doświadczenie do parametrów wymaganych przez zamawiającego. Po drugie, referencje bardzo szybko się starzeją, po trzech latach tracą jakąkolwiek wartość. Aby się utrzymać na fali, trzeba ciągle coś wygrywać. Dla referencji wykonawcy uzależnieni od zamówień muszą czasem schodzić poniżej kosztów. Inaczej szybko się wypada.

A jak wejść na rynek, na którym trzeba się wykazać dwoma wykonanymi zamówieniami? Teoretycznie jest kilka sposobów: zrealizować zamówienia prywatne, terminować w charakterze podwykonawcy lub dołączyć do konsorcjum. Każdy z nich ma swoje ograniczenia, których przezwyciężenie wymaga czasu i sporej determinacji.

A gdy się już zbuduje poważną firmę, dysponującą potencjałem kadrowym, sprzętowym i finansowym trzeba będzie konkurować cenowo z firmami-teczkami, które zatrudniają na zlecenie pod kontrakt, wynajmują sprzęt gdy jest potrzebny, najchętniej z operatorem. I z firmami zagranicznymi, polskimi spółkami-córkami koncernów międzynarodowych mającymi nieograniczony dostęp do niemal darmowego pieniądza. I z firmami oraz produktami z Azji, gdzie warunki pracy i płacy są nieporównywalne do naszych. Jak w takim otoczeniu być najtańszym i jeszcze zarobić?

6. Podstawy wykluczenia

Żeby chociaż nie trzeba było konkurować z partaczami, którzy nie wykonali w przeszłości zamówień należycie i z oszustami, którzy przedstawiają w ofertach nieprawdziwe informacje. Ustawa przewiduje takie, fakultatywne, przesłanki wykluczenia, jednak nie wszyscy zamawiający je stosują. Brak wskazania w ogłoszeniu art. 109 ust. 1 pkt 5 i 7 stanowi wręcz zachętę dla partaczy i oszustów, którzy, nawet przyłapani na gorącym uczynku, nie będą wykluczeni z postępowania.

Poza tym większość zamawiających woli nie korzystać z tych przesłanek. Wykluczenie wykonawcy spotka się prawdopodobnie z odwołaniem. A po co to komu? Można nawet przegrać i będzie problem. Nawet gdy konkurencja podrzuca dowody. Wygodniej udawać, że się nie widzi tych mankamentów.

7. Kryteria oceny ofert

Nie ma się co oszukiwać: rządzi najniższa cena. Nikt nie oczekuje żadnej wartości dodanej, żadnego przewyższania wymagań, nic ekstra. Trzeba spełnić warunki za najniższą cenę. To, oczywiście, sztuka. Sztuka szukania tanich materiałów, tanich podwykonawców, efektywnych metod zarzadzania itp., itd.

Problem w tym, że w poszukiwaniu tanich materiałów wykonawcy sięgają po niepewne źródła zaopatrzenia, nie gwarantujące odpowiedniej jakości i terminowości. Tnąc koszty podwykonawstwa, oszukują małe firmy (skala zdecydowanie się zmniejszyła, problem nie został jednak wyeliminowany). Ostatecznie, zawsze jest to coś-za-coś: obniżenie ceny i skrócenie terminu realizacji (dwa najczęściej stosowane kryteria) odbywa się kosztem ryzyka. Pytanie o apetyt na ryzyko. Aby wygrywać trzeba grać ostro. Grając ostro, prawdopodobnie wcześniej lub później się przegrywa. A czym różni się najlepszy wykonawca na rynku od wykonawcy upadłego? Jednym nieudanym kontraktem.

Jeśli wykonawca oferuje ponadprzeciętną jakość, jeśli opracował innowacyjne rozwiązania, jeśli zbudował zespół najwyższej jakości specjalistów, co przekłada się na wzrost ceny – lepiej niech szuka klientów na rynku prywatnym.

8. Rażąco niskie ceny

Sytuacja jest schizofreniczna. Z jednej strony, kryteria wskazują, że zamawiającemu chodzi o uzyskanie jak najniższej ceny. Z drugiej strony, zamawiający wszczynają procedurę wyjaśnienia rażąco niskiej ceny. W takiej sytuacji wykonawca zobowiązany jest wykazać, że oferowana przez niego cena jest realna. Jeśli tego nie udowodni, jego oferta jest odrzucana. Albo przez zamawiającego, albo na skutek rozstrzygnięcia odwołań wnoszonych przez konkurencję. Istny dom wariatów.

Zamawiający mógłby poinformować o swoich preferencjach określając kryteria jakościowe równoważące ewentualny wzrost cen, ale tego nie robi. Nawet, jeśli stosuje kryteria pozacenowe, w olbrzymiej większości przypadków są one fikcyjne: wszyscy otrzymują maksymalną liczbę punktów.

Co do zasady, zamawający nie informuje o swoim budżecie, ani o minimalnej cenie, poniżej której uzna ofertę za rażąco niską. Gramy w ciemno. Zawodowcy robią symulacje oszacowania zamawiającego i cen konkurencji. Ostatecznie jednak rozstrzyga łut szczęścia. Gdy się często gra, czasem się wygrywa. Tyle, że nie ma to żadnego związku z normalną grą rynkową.

9. Projektowane postanowienia umowy

Ta część dokumentacji zawiera chyba najwięcej ryzyk. Zamawiający nie lubią ryzyka. W konsekwencji lubią całe ryzyko związane z realizacją zamówienia przypisywać wykonawcom. Z ich punktu widzenia nie ma znaczenia, ze wykonawcy ujmują ryzyka w cenie ofertowej. Zamawiający jest zwykle gotów zapłacić znacznie więcej na starcie, byle nie musieć dopłacać w trakcie. Wiadomo: zapłacenie wynagrodzenia wyższego od ceny ofertowej jest podejrzane.

Stąd ulubioną formułą wynagrodzenia jest ryczałt. Stąd niechęć do przejmowania ryzyka inflacji. A skoro już ustawa Pzp nakazuje zawrzeć w umowie klauzulę waloryzacyjną, większość stara się ją tak sformułować, aby gros ryzyka pozostała przy wykonawcy (np. waloryzacja startuje po osiągnięciu przez wskaźnik 20%, jej limit wynosi 3%, a wskaźnik jest obniżony o połowę). Niektórzy nawet na początku ery Covida zmienili umowy wpisując zastrzeżenie, że epidemia ta nie będzie uznawana za nieprzewidzianą okoliczność uprawniającą wykonawców do przedłużenia terminu lub zwrotu dodatkowych kosztów realizacji zamówienia.

Ryzyka mogą tkwić również w błahych z pozoru postanowieniach umowy. Np.: określono sztywny termin realizacji zobowiązania przez wykonawcę bez określenia terminu przekazania przez zamawiającego informacji niezbędnych do wykonania zamówienia; albo bez określenia terminów na dokonanie odbiorów przez zamawiającego; albo nawet nie określono, czy termin wykonania zobowiązania obejmuje procedurę odbiorową. Wszystko wymaga analizy i uwzględnienia w ofercie.

Umowa jest więc kolejnym obszarem ryzyka. Rzetelna wycena wszystkich ryzyk przypisanych wykonawcy powoduje wzrost ceny do poziomu, przy którym trudno wygrać. Trzeba wycenę zaniżać. Oczywiście, wielokrotnie może się udać, ryzyka się nie ziszczą. Jednak, jak to już zostało napisane, większość firm nie wyceniających rzetelnie ryzyka odeszło do przeszłości. W tym świetle umiejętność zarządzania ryzykiem i wyceny ryzyka jawi się jako najważniejsza kompetencja wykonawcy.

10. Wymagania formalne

Nie wystarczy zaoferować najlepszych warunków, aby wygrać. Trzeba spełnić szereg wymagań formalnych. Wymagania te wynikają z przepisów prawa, zarówno ustawy Pzp, jak i aktów wykonawczych, z jego interpretacji oraz z postanowień specyfikacji.

Sama ustawa wymienia 18 przesłanek odrzucenia ofert, sformułowanych bardzo szeroko. Rozporządzenia mnożą wymagania w sposób trudny do przyswojenia nawet przez specjalistów obyłych z prawem zamówień (np. wymagając cyfrowego odwzorowania dokumentu).

Dogłębna znajomość przepisów nie wystarcza. One są przedmiotem ciągłych, często sprzecznych interpretacji. Np. zapadło w ostatnim czasie kilka wyroków stwierdzających, że termin ważności gwarancji wadialnej musi być dłuższy od terminu związania ofertą. Zdaje się, że to bezprawie zostało przezwyciężone, w międzyczasie ileś ofert zostało jednak odrzuconych. I nikt nie może mieć pewności, że w przyszłości któryś z członków KIO nie wpadnie na podobny pomysł (a właściwie można mieć pewność, że tak będzie – tylko nie wiadomo czego to będzie dotyczyć).

Do tego należy dodać specyficzne wymagania sformułowane przez zamawiającego. Mogą dotyczyć niemal wszystkiego. W sumie to jak bieg przez płotki, można odpaść z nieskończonej liczby powodów. Aby grać w tę grę trzeba osiągnąć wielką biegłość: trzeba czytać ze zrozumieniem przepisy i specyfikacje, trzeba śledzić orzecznictwo, mieć pod ręką komentarze itp. Na rynku funkcjonuje wielu pasjonatów zamówień publicznych. Kogoś z nich wykonawca musi pozyskać do współpracy, a to kosztuje.

11. Złożenie oferty

Wszystkie zamówienia są procedowane drogą elektroniczną. Co miało uprościć i przyspieszyć postępowanie. Tymczasem wiele ofert jest odrzucanych z powodu niewłaściwego ich podpisania.
Zamawiający mogą sobie wybrać jako narzędzie komunikacji platformę ezamowienia.gov.pl udostępnianą darmo przez UZP lub jeden z komercyjnych portali zakupowych. Niestety, wykonawca musi się dostosować do wyboru swoich klientów. Jeśli chce brać udział w postępowaniach różnych zamawiających, którzy używają różnych portali – musi nauczyć się ich wszystkich.

Portale zakupowe nie są, moim zdaniem, proste i intuicyjne. Ich poznanie wymaga wysiłku. Dostawcy rozwiązań informatycznych oferują, oczywiście, wsparcie, poradniki itp., jednak trzeba mieć czas i ogólną orientację w kwestiach informatycznych, aby to zgłębić. Sama instrukcja składania ofert pod względem informatycznym zajmuje w specyfikacjach ok. dwóch stron. Ponadto trzeba utworzyć na portalu konto, które jest, co prawda, bezpłatne, niemniej…

12. Czas trwania procedur

Wykonawcy narzekają zarówno na zbyt krótkie terminy składania ofert, jak i zbyt długie terminy rozstrzygania postępowania. To może być prawdą. Procedury podejmowania decyzji u zamawiających są często wielostopniowe, a zbieranie wymaganych podpisów, nawet przy pomocy elektronicznego systemu zarządzania dokumentacją, trwa. Zamawiający mają również nadzieje, że u wykonawców przebiega to bardziej efektywnie, co nie musi być prawdą.

Trzeba jednak zauważyć, że na tle innych państw UE wypadamy bardzo dobrze: średni czas trwania postępowania unijnego jest bodaj najkrótszy. Jest to zapewne efekt stosowania niemal wyłącznie trybu przetargu nieograniczonego, który jest najszybszym sposobem udzielania zamówień. Niemniej: nie należy przesadzać z krytyką przewlekłości postępowań.

13. Jawność ofert

Dotychczasowe orzecznictwo w Polsce przyznaje prymat jawności postępowania nad tajemnicą przedsiębiorstwa wykonawców. Krótko mówiąc: trudno zastrzec tajemnicę oferty. Należy przyjąć, że, co do zasady, konkurencja będzie szczegółowo analizować ofertę. Po pierwsze, w celu znalezienia jakiegoś błędu uzasadniającego odrzucenie oferty. Po drugie, aby się uczyć, kopiować rozwiązania, podkupywać personel i w wielu innych, niecnych celach. KIO nakazuje nawet odtajnienie wyjaśnień rażąco niskiej ceny.

Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej wydał ostatnio wyrok podważający polskie obyczaje w tym zakresie. Pytanie czy się przyjmie.

Jeśli przedsiębiorca chciałby pochwalić się w swojej ofercie nowoczesnym parkiem maszynowym (rzadko jest taka okazja), innowacyjnym podejściem do realizacji zamówienia (jeszcze rzadziej zamawiający pyta o takie sprawy), zespołem skomponowanym ze specjalistów o wyjątkowych kompetencjach (dość często spotykane kryterium) lub innym know-how i nie chciałby tego ujawniać konkurencji – nie powinien składać ofert w zamówieniach publicznych.

14. Procedury odwoławcze

Polska ustawa implementuje prawo europejskie dotyczące środków ochrony prawnej, które należy zagwarantować wykonawcom, tak, jak i w innych państwach UE. Tyle, że w tzw. starej Unii nie ma obyczajów notorycznego podważania decyzji zamawiających. Inaczej w Polsce.

Trzy tysiące odwołań rocznie powoduje, że prędzej, czy później każdy wykonawca musi bronić swojej oferty przed konkurencją, która jest gotowa na wszystko dla uzyskania zamówienia. To wymaga zatrudnienia pełnomocnika z doświadczeniem przed KIO. Niestety, nie wystarczy mieć racji, aby wygrać. To są dodatkowe koszty i stresy.

Nawet, jeśli ktoś nie ma ochoty walczyć z konkurencją przy pomocy „pieniactwa i czepiactwa”, bo to urąga jego powadze i renomie – nie uniknie sporów pozostawiających często niesmak i zgorszenie.

15. Realizacja zamówienia

Zasadniczo nie ma co liczyć na współpracę zamawiającego w trakcie realizacji zamówienia. Zgodnie z zawartą umową, wszelkie ryzyka obciążają wykonawcę i są jego wyłącznym problemem. Nie można liczyć na wyrozumiałość, przedłużenie terminu realizacji, anulowanie kar, czy jakiekolwiek ułatwienie realizacji zamówienia. Ustawa zakazuje wprowadzania do umowy zmian korzystnych dla wykonawcy.

Zamawiający będzie konsekwentnie egzekwował kary umowne mając pełną świadomość, że są niemoralne, będzie wstrzymywał odbiór nie mając pewności, czy jest po bezpiecznej stronie, wreszcie ze spokojem będzie patrzył jak wykonawca upada. „Widziały gały co brały.” A poza tym, ustawa zakazuje wprowadzania do umowy zmian korzystnych dla wykonawcy.

Nawet, jak wykona się umowę z najwyższą jakością, wykonując coś lepiej lub więcej, niż wymagane, nie można liczyć na wdzięczność zamawiającego. Nie można nawet liczyć na przychylność w kolejnym przetargu. Nawet najlepszego wykonawcę zamawiający traktują tak samo, jak znanego partacza (wierzą, że na tym polega zasada równego traktowania). Nawet referencje wystawiają według jednego szablonu, niezależnie od tego, czy zamówienie wykonano celująco, czy miernie (wierzą, że na tym również polega zasada równego traktowania).

Jeśli więc wykonawca stara się bardziej, niż na „zaliczone”, bardziej, niż na „dopuszczający” – robi to właściwe tylko dla siebie, dla własnej satysfakcji lub przez szacunek dla własnej marki.

Podsumowując

Rynek zamówień publicznych jest specyficzny. Wielu się w nim specjalizuje. Niektórzy nie mają wyboru. Jednak znakomita większość omija szerokim łukiem zamówienia publiczne. Lub przeklina dzień, w którym postanowili spróbować.

Czy da się z tego żyć? Niektórzy nawet tego nie kryją: najpierw trzeba zaproponować (prawie) rażąco niską cenę, a potem wykonać z jeszcze niższą jakością – wtedy można wyjść na swoje. Sęk w tym, że większości przedsiębiorców taka strategia biznesowa nie interesuje. Na szczęście. I może lepiej, jeśli tak zostanie.

Powyższy tekst ukazał się na łamach Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.

Autor: Dariusz KOBA

Czytaj dalej...
  • Czytany: 1181 razy

 

Ciągle słyszę, że to, co robię i czego uczę, to bardzo dobre, ale nie będziemy tego stosować, bo boimy się kontroli. Ileż zamawiający są gotowi uczynić, aby zadowolić kontrolę! A raczej: ile nie zrobią, bo to mogłoby się nie spodobać kontroli! Już mniej boją się KIO (choć też), bo przegrana sprawa pozwoli się poprawić, a kontrola przychodzi post factum i wymierza kary konkretnym osobom, nie instytucjom.

Czy to prawda, że kontrole są takie straszne? Nie wiem, nie prowadzę statystyk. Wiem, że bywają (takie sprawy do mnie trafiają, bo jak nie ma problemu, to ja o tym nie wiem). Być może to margines wszystkich kontroli. Jednak to nie ma znaczenia. Ważne jest to, że zamawiający żyją w ciągłym strachu przed kontrolą.

Przez analogię do konfliktu interesów (który może być rzeczywisty, potencjalny lub postrzegany) może rzeczywiście kontrole nie są takie straszne, ale potencjalnie mogą nam wyrządzić wielką krzywdę, a w każdym razie wszyscy są o tym przekonani. W takiej sytuacji stan rzeczywisty nie jest rozstrzygający. Ważne, że zamawiacze są przekonani, iż kontrola tylko czyha na ich potknięcie, a jak nie znajdzie realnej podstawy do ukarania, to ją stworzy, rozdmuchując, nadinterpretowując, insynuując. Nikt nie jest bezpieczny.

BAĆ SIĘ POWINIEN TEN, KTO POSTĘPUJE NIEUCZCIWIE

Olbrzymia większość zamawiających jest krystalicznie czysta. Większość nigdy nie spotkała się z propozycją korupcyjną, co również dobrze świadczy o wykonawcach. Mimo to wszyscy żyją w strachu, strachu paraliżującym.

Badania poziomu korupcji w obszarze zamówień publicznych przeprowadzone onegdaj przez UE plasują Polskę na wysokim dziesiątym miejscu, dużo powyżej średniej. Ustępujemy jedynie państwom skandynawskim, Beneluxowi, Wielkiej Brytanii i Niemcom. Jesteśmy uczciwsi od wszystkich państw w regionie i całej południowej Europy. Korupcja nie jest istotnym problemem zamówień publicznych w Polsce.

Potwierdza to również badanie przeprowadzone wśród wykonawców pytanych o powody, dla których nie biorą udziału w zamówieniach publicznych. Wskazywali różne sprawy, ale nie to, że boją się skorumpowanych urzędników.

Również badania spraw o korupcję prowadzonych przez organa ścigania nie biją – moim zdaniem – na alarm. Widziałem dane dotyczące spraw z regionu poznańskiego z ostatnich dwudziestu lat. W sumie spraw z wyrazem „przetarg” wniesionych do prokuratury było ponad 500 (dużo), ale ponad 400 skończyło się albo odmową wszczęcia postępowania, albo jego umorzeniem; czy to nie katastrofa organów ścigania?

Przez ten czas wniesiono jedynie 4 akty oskarżenia z art. 228 Kk (sprzedajność osoby pełniącej funkcję publiczną) i 3 akty przeciwko oferującym korzyści (art. 229 – przekupstwo). Znacznie więcej spraw dotyczy zmów przetargowych (art. 305 Kk) – 40 aktów oskarżenia. Przepis budzący chyba największe obawy urzędników, sławny art. 231 Kk (nadużycie uprawnień lub niedopełnienie obowiązków) stał się podstawą sformułowania jedynie 3 aktów oskarżenia (wobec ponad stu wniosków).

Oznacza to, że nawet jeśli organa ścigania szafują oskarżeniami w tym zakresie, to już prokuratura z dużą ostrożnością formułuje takie akty oskarżenia. Podsumowując: jest dobrze, nawet jeśli przyjąć, że korupcja jest jak góra lodowa i do sądów trafia niewielki procent rzeczywistości. Ciekawe jak to wygląda w skali kraju. Ktoś zna jakieś badania? Może Poznań jest wyjątkowo praworządny?

Z drugiej strony: dlaczego nie słyszymy o sukcesach, czyli urzędnikach skazanych za korupcję. Takie przykłady mogłyby działać prewencyjnie. Zamiast tego organa kontroli machają wszystkim szabelką przed nosem dając do zrozumienia, że na każdego są w stanie znaleźć kij. To, wbrew intencjom ścigających korupcję, nie działa wychowawczo, skoro nie widać realnych skutków machania szabelką. Aby skutecznie ukarać winnego potrzeba zupełnie innego podejścia: skupienia się na wyselekcjonowanych osobach (platforma e-zamówienia miała mieć taką funkcjonalność) i użycia narzędzi operacyjnych, dostępnych odpowiednim służbom. A nie zastraszania całej społeczności zamawiaczy.

Skoro korupcja nie jest głównym problemem zamówień publicznych w Polsce, to kto i w jakim celu wytwarza atmosferę strachu wśród zamawiaczy? Dlaczego uczciwi ludzie się boją?

Pomijając nawet niski komfort życia zawodowego (szczerze mi żal wielu porządnych zastraszonych zamawiaczy), strach nie jest dobrym doradcą. Strach przed kontrolą wywołuje hiper-konformizm: robimy wszystko, aby zadowolić kontrolę; nie robimy niczego, co mogłoby budzić wątpliwości kontroli.

Nie byłoby w tym nic złego, gdyby kontrole stały na straży Polityki zakupowej państwa, weryfikowały efektywność zamówień publicznych oraz osiąganie celów strategicznych. Tymczasem kontrole nadal skupiają się na „porządku w papierach” i podejrzewaniu zamawiających. Przejawów tego jest mnóstwo.

RZĄDZI PRZETARG NIEOGRANICZONY

Dlaczego przetarg nieograniczony jest jedynym stosowanym trybem konkurencyjnym? Bo kontrola przychylnie na niego patrzy. Sama nazwa drugiego trybu przetargowego: „ograniczony” jest podejrzana: zamawiający ogranicza dostęp do zamówienia, co brzmi źle i musi budzić pytania i wątpliwości kontroli.

Co prawda, zamawiający może swobodnie stosować ten tryb, niemniej konieczność tłumaczenia się i odpowiadania na pytania kontroli to zbędna robota. I niebezpieczna: wszystko, co zeznasz może być użyte przeciwko tobie. To lepiej ogłosić przetarg nieograniczony.

AGREGACJA MAKSYMALNA

Co razem, a co osobno – to istotny dylemat na etapie szacowania wartości zamówienia. Największa jest wina ustawodawcy, który, mimo upływu tylu lat, nie sformułował przepisów i wytycznych w jednoznaczny sposób.

W drugiej kolejności należy wskazać na kontrole, które – jak się wydaje – wykorzystują niejasne przepisy w celu postawienia maksymalnie wielu zarzutów. Wykazują się przy tym wyjątkową zdolnością nadinterpretacji i insynuacji, w głębokim poważaniu mając zasadę rozstrzygania wszystkich wątpliwości na korzyść kontrolowanego. W konsekwencji, z nadmiaru ostrożności, zamawiający łączą sztucznie niepodobne dostawy, różnorodne usługi i roboty w jedno zamówienie. A Polityka zakupowa państwa nakazuje wspierać MŚP.

NISKIE WARUNKI

Warunki udziału nie mogą być za niskie (mają umożliwiać ocenę zdolności wykonawcy do należytego wykonania zamówienia), ani za wysokie (musza być proporcjonalne). Ponieważ organa kontroli nie zarzucają formułowania warunków zbyt niskich, a zarzucają zbyt wysokie – wniosek jest prosty: formułujemy warunki najniższe z możliwych lub nie stawiamy ich wcale.

To bezpieczne działanie. A że w konsekwencji wykonawca nie da rady wykonać zamówienia? Trudno, nie nasza wina. A Polityka zakupowa państwa wymaga efektywnego realizowania celów zamówień publicznych, czego podstawowym warunkiem jest zrealizowanie zamówienia w ogóle. I jeszcze jedno: zważywszy polskie obyczaje odwoławcze – w imię jakich wartości ileś miesięcy po przetargu, w którym wykonawcy nie wskazywali na zbyt wysokie warunki, kontrola stawia tego typu zarzuty?

Skoro najbardziej zainteresowani nie interweniowali, a na dodatek wpłynęła zapewniająca konkurencję liczba ofert – dlaczego kontrola „się czepia”?

SZTYWNE WARUNKI

Ustawa wskazuje, że zamawiający określa warunki udziału w postępowaniu „w szczególności wyrażając je jako minimalne poziomy zdolności”. Sformułowanie „w szczególności” oznacza, że posłużenie się „minimalnymi poziomami zdolności” jest legalne, lecz niekonieczne. Potwierdził to UZP 10 lat temu stwierdzając w jednym z Informatorów, ze warunki udziału nie muszą być wyrażone w formie liczbowej, lecz mogą mieć charakter przesłanek lub wytycznych, które zamawiający weźmie pod uwagę w ramach kwalifikacji.

Jest to powszechna praktyka np. instytucji unijnych. Polski zamawiający nigdy się na to nie odważy, gdyż czy to KIO, czy kontrola, zabiłaby go śmiechem, identyfikując taką praktykę jako rażące naruszenie zasad. W art. 109 ust. 3 ustawodawca sformułował bardzo piękną i elastyczną zasadę.

NAJNIŻSZA CENA

Wszystkie wysiłki zmierzające do zachęcenia lub zmuszenia zamawiających do wyboru oferty najkorzystniejszej ekonomicznie spaliły na panewce. Bo kontrole nie lubią, gdy wybieramy nie najtańsze oferty. Pytają dlaczego, czy było warto, (w domyśle: kto wziął?) To lepiej wybrać najtańszą, przynajmniej nie będzie podejrzeń. I tak powszechnie stosujemy kryteria pozacenowe o wadze 40% (najlepszy wskaźnik na świecie) i jednocześnie wybieramy najtańsze oferty.

Kontrole zadowolone. I nie biorą pod uwagę tego, że – zdaniem wykonawców – wybieranie najtańszych ofert jest najważniejszym powodem ucieczki firm od zamówień publicznych. To oznacza, że kontrole wspierają najbardziej antykonkurencyjną praktykę zamawiających.

WYMIERNE KRYTERIA

Wbrew jednoznacznej normie zawartej w Pzp (art. 240 ust. 2) oraz w prawie UE, organa kontroli (a także KIO) z olbrzymią podejrzliwością podchodzą do kryteriów „pozostawiających zamawiającemu ograniczoną swobodę wyboru najkorzystniejszej oferty”. Nie, nie „z podejrzliwością” – po prostu oskarżają (kontrola) i skazują (KIO) zamawiających za wszelkie próby sformułowania kryteriów pozwalających na wybór oferty najkorzystniejszej w sytuacji, gdy jakości nie daje się mierzyć linijką. Jednocześnie nie mając nic przeciwko kryteriom wymiernym takim, jak termin realizacji, które z punktu widzenia efektywności są dysfunkcyjne.

Państwo polskie w Polityce zakupowej stwierdza jedno, a jaśnie-państwo z kontroli i KIO – drugie. Biedna Rzeczpospolita.

KORZYSTNA UMOWA

Umowa najkorzystniejsza z ekonomicznego punktu widzenia to umowa przypisująca poszczególne ryzyka tej stronie, dla której ponoszenie danego ryzyka jest względniejsze. Oznacza to, że zamawiający powinien przyjąć na siebie niektóre ryzyka. Jednak przypisanie ryzyka zamawiającemu oznacza, ze w przypadku jego ziszczenia wykonawca będzie uprawniony do przedłużenia terminu realizacji, zwiększenia wynagrodzenia lub podobnych skutków. Ajajaj! Dopłacić? Wydłużyć termin?

To się na pewno nie spodoba kontroli. To bardzo niebezpieczne dla zamawiającego. To już lepiej niech wykonawca uwzględni w cenie te wszystkie ryzyka i zagwarantuje wykonanie zamówienia zgodnie z umową. Ile to będzie kosztowało – to nie ma znaczenia. I tak po raz kolejny kontrola przyczynia się do nieracjonalnych wydatków budżetowych.

MINIMALNY, FUNKCJONALNY OPZ

Słyszałem ostatnio, że CBA zaleca formułowanie funkcjonalnego opisu przedmiotu zamówienia na samochody służbowe. Rozumiem, że chodzi o opis: „urządzenie pozwalające na przemieszczanie się x osób zgodnie z przepisami o ruchu drogowym”. Kropka, to przecież podstawowa funkcja samochodu.

Ciekawe jak wygląda i ile kosztuje takie urządzenie, najtańszy samochód x-osobowy? Ciekawe, czy pracownicy CBA korzystają z takich? A pamiętają Państwo najtańszy samochód terenowy, który kupiła sobie onegdaj Policja? To była afera.

Nie upłynęło wcale dużo wody w Wiśle i główny ścigający korupcję namawia polskich zamawiających do podobnego działania o charakterze aferalnym. Brawo! Z drugiej strony, gdy Policja próbowała kupić naprawdę dobry samochód patrolowy z napędem na cztery koła, wpłynęło wiele odwołań, w wyniku których KIO skazało policjantów na sprzęt, który do tej pory użytkują. Więc ta filozofia już działa: „poduszki to mam w sypialni” (pamiętają Państwo taką reklamę najlepszego polskiego samochodu?).

To tylko garść przykładów negatywnych skutków kontroli zamówień publicznych w Polsce. Jest tego znacznie więcej – co przekłada się na olbrzymią niegospodarność.

Ile nas to kosztuje? Nie wiadomo. Szkoda, że nikt nie zrobił takich badań. Moim zdaniem to może być co najmniej kilkanaście procent budżetu zamówień publicznych. Plus koszty funkcjonowania tak wielu instytucji kontrolnych. W sytuacji, gdy Olaf szacuje koszty korupcji na 2,9-4,4% budżetu zamówień publicznych. Gołym okiem widać, że koszty walki z korupcją wielokrotnie przekraczają koszty korupcji. Co nie może prowadzić do zaprzestania przeciwdziałaniu korupcji, ale koniecznie powinno skutkować przeformułowaniem zasad, metod i środków.

Do tego dochodzą koszty niewymierne. Nie tylko zdrowie psychiczne zamawiaczy (a raczej jego brak), ale przede wszystkim zmiana zasad efektywnego gospodarowania groszem publicznym.

Zamawiający, postępując zgodnie z oczekiwaniami kontroli, łamią podstawowe zasady ekonomii. Podejmują rozstrzygnięcia wbrew logice, zdrowemu rozsądkowi i prawom ekonomii. I jeśli nie chcą popaść w schizofrenię, z czasem przyjmują te zasady za słuszne. Przestają szukać najefektywniejszych ekonomicznie rozwiązań, przestają myśleć w kategoriach rynkowych. Niezależnie od przedmiotu zamówienia stosują jedną tylko strategię zakupową: przetarg nieograniczony, najniższa cena i ryczałtowa umowa. I wierzą, że są dobrymi specjalistami ds. zamówień publicznych.

Rząd, który chciałby wdrożyć Politykę zakupową państwa (taką czy inną) natknie się na niechęć i mur niezrozumienia. Nie ze złej woli. Z powodu takiego wychowania zamawiających przez organa kontroli.

W końcu nawet najbardziej niepokorni i samodzielnie myślący stwierdzili, że nie będą się wychylać. Nam tu nie płacą za efektywne osiąganie celu. Bo nawet, jeśli rządy mówią o efektywności, kontrole oczekują zupełnie czego innego. Gdyby choć przełożeni nagradzali za efektywność, ale nie (słyszał ktoś?). A kontrola „skopie tyłki” za brak formalnej poprawności i „przeczołga” w przypadku każdej wątpliwości. Więc w pierwszej kolejności należy zaspokoić kontrole. I KIO. I mieć spokój.

Powyższy tekst ukazał się na łamach Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.

Autor: Dariusz KOBA

Czytaj dalej...
  • Czytany: 1344 razy

 

Rządzi szef, to jasne. Różnie nazywają się stanowiska, które piastuje. Nas to jednak teraz nie będzie interesować. Zapytamy raczej kim jest ten szef? Jak rządzi? Kim? Jak rozdziela pracę? I najważniejsze: jakie ma priorytety? Oto kilka uwag pod adresem kierownika zamawiającego.

DWIE WAŻNE ZASADY

Zacznijmy od zasady Laurence'a Petera, który stwierdził, że „w hierarchicznej strukturze każdy pracownik dąży do osiągnięcia swojego poziomu niekompetencji”. Chodzi o to, że pracownik dobrze wykonujący swoją pracę jest zauważany i doceniany poprzez awans. To wydaje się naturalne. Jednak co, jeśli na wyższym stanowisku oczekuje się zupełnie innych umiejętności, których ten wyróżniający się pracownik nie posiada? Przestaje awansować. W ten sposób każdy awansuje, dopóki jest powód jego awansu, aż osiągnie poziom, na którym nie będzie sobie radził, albo będzie sobie radził gorzej, niż na niższym poziomie. Czyli do momentu osiągnięcia poziomu swojej niekompetencji.

Równie smutna jest „zasada Dilberta” sformułowana przez Scotta Adamsa (twórcę sławnego komiksu), która mówi, że „w dużych organizacjach osoby o najmniejszych kompetencjach są awansowane na stanowiska kierownicze, aby czynili jak najmniej szkód”. To jasne: pracownik zadowolony ze swojej pracy nie szuka awansu, a tych, którzy się nie sprawdzają, eliminujemy z zespołu metodą „kopa w górę”.

Egzemplifikacją tych zasad są choćby najlepsi nauczyciele zostający dyrektorami szkół, najlepsi lekarze awansujący na dyrektorów szpitali, czy najlepsi naukowcy wybierani na dziekanów i rektorów. Czy nie tak samo jest, gdy najlepszy specjalista od zamówień zostaje Prezesem Urzędu lub najlepszy arbiter - Prezesem Izby?

Marnujemy potencjał najlepszych specjalistów, którzy powinni rozwijać się w swoich branżach, a nie mogą. Każemy im zajmować się zarządzaniem i administracją, choć nie mają do tego ani serca, ani umiejętności.

W branżach, w których problem jest szczególnie palący, organizowane są specjalne kursy, np. studia podyplomowe z zarządzania w ochronie zdrowia – dla przyszłych dyrektorów szpitali, a obecnych dyplomowanych lekarzy. Dobre to i słuszne. Podobnie podchodzi się do szkolenia przyszłej kadry zarządzającej w firmach. A jak to jest w sektorze publicznym?

Nie robiłem, ani nie studiowałem żadnych badań, jednak wydaje się, że w większości przypadków urzędnicy awansują zgodnie z zasadami Petera i Dilberta. Niektórzy, oczywiście, czy to na własną prośbę, czy wysłani przez przełożonych, czy to przed awansem, czy zaraz po – nadrabiają brakujących umiejętności na różnych studiach zarządzania. Ciekawe, że dość często wybierają MBA, choć są i zamierzają pozostać w sektorze publicznym, co się chwali podwójnie. Zdaje się, że w tym kierunku ma się zmienić kształcenie w Krajowej Szkole Administracji Publicznej. Zamiast (lub obok) szkolenia ludzi z zewnątrz, spoza administracji, ma szkolić przyszłych kierowników spośród już zatrudnionych dobrze rokujących urzędników. Dobry pomysł.

KIM POWINIEN BYĆ KIEROWNIK ZAMAWIAJĄCEGO

Wracając do pytania: kim jest kierownik zamawiającego? A właściwie: kim powinien być? To proste – powinien być kierownikiem zarządzającym.

Pewnie wszyscy uśmiechaliśmy się, gdy w kultowej scenie filmu „Poszukiwany, poszukiwana” w odpowiedzi na pytanie o zawód męża, gospodyni odpowiedziała „mój mąż jest z zawodu dyrektorem”. Jednak to prawda. Kierownik ma być z zawodu dyrektorem, z wykształcenia specjalistą ds. zarządzania. Może dziś zarządzać tym urzędem, a jutro inną organizacją – to nie ma większego znaczenia.

Manager

Kierownik zamawiającego powinien być wykształconym i doświadczonym kierownikiem, managerem widzącym i rozumiejącym procesy przebiegające w organizacji, w szczególności w obszarze zamówień publicznych.

Profesjonalny kierownik podszedłby do udzielania zamówień publicznych tak samo, jak do innych zadań stojących przed organizacją: wyznaczył zadania, przypisał zasoby, określił odpowiedzialność, zatwierdził harmonogramy. Mądry kierownik nie zaczynałby od pisania ogłoszenia o zamówieniu, lecz od podziału wydatków na kategorie, od analizy kategorii i wypracowania najlepszych strategii zarządzania kluczowymi kategoriami zakupowymi.

Z punktu widzenia zarządczego jest jasne, że należy wyznaczyć osoby odpowiedzialne za poszczególne obszary działalności, poszczególne kategorie czy grupy kategorii zakupowych. Jeśli nie będzie jednej osoby, która odpowiada za osiągnięcie zakładanych rezultatów, za realizację zdefiniowanych celów na możliwie najlepszych warunkach rynkowych – nic nie wyjdzie. I nie będzie winnych katastrofy.
Jeżeli spojrzeć na zamówienie publiczne jak na projekt, który trzeba przeprowadzić – oczywistym jest, że kierownik projektu nie może się zmieniać na poszczególnych fazach jego wdrażania.

Pragmatyka polegająca na tym, że przygotowany przez komórkę merytoryczną wniosek jest przekazywany komórce zamówień publicznych, która prowadzi procedurę do wyboru najkorzystniejszej oferty musi skończyć się katastrofą, przynajmniej niekiedy. A jeśli po zawarciu umowy dalszą częścią projektu zarządza jeszcze inna komórka (np. dział realizacji), to też źle. A jeszcze gorzej, gdy np. po odbiorze obiektu budowlanego przekazujemy go do zarządzania innej organizacji (jak jest np. z budową dróg w stolicy). To nie może działać efektywnie. I każdy wykształcony manager zobaczy to na pierwszy rzut oka.

Organizator i zarządca

Kierownik zamawiającego powinien określić regulamin udzielania zamówień publicznych obejmujący cały cykl zamówienia, zarówno poziom strategiczny, taktyczny, jak i operacyjny czerpiąc z zasad zarządzania projektami i sprawdzonych, również w sektorze prywatnym, wzorców.

Nie ma znaczenia, czy kierownik zamawiającego zna się na zamówieniach publicznych. Więcej nawet: nie powinien być sławnym specjalistą ds. zamówień publicznych. Nie powinien pochodzić z awansu w komórce zamówień publicznych. Dlaczego? Pomijam kwestie kompetencji w zakresie zarządzania, o których już było i które można nadrobić (przynajmniej niekiedy i w pewnym zakresie).

Zamawiacze mają naturalną tendencję patrzenia na zamówienia publiczne przez pryzmat swoich zakresów czynności i swojej odpowiedzialności. Jak każdy, co się wyraża powiedzeniem: „bliższa ciału koszula”. A jak jest rola komórki zamówień publicznych? Pilnować zgodności postępowania z prawem. Zapewnić organizację procesu udzielania zamówień publicznych ograniczającą ryzyko naruszeń przepisów prawa - jak opisuje jeden z największych zamawiających.

To jest, oczywiście, ważne zadanie. Nie jest to jednak, a przynajmniej: nie powinien być cel organizacji. Jest to warunek konieczny, lecz niewystarczający dla osiągnięcia założonych efektów. Specjaliści ds. zamówień publicznych ustawili się (zostali ustawieni? najczęściej w roli weryfikatorów pracy komórek merytorycznych, które odpowiadają za osiągnięcie („dowiezienie”) rezultatów. To musi rodzić konflikty.

Spotykam również urzędy, w których zamówienia są udzielane przez komórki merytoryczne zatrudniające swoich specjalistów i korzystające co najwyżej ze wsparcia komórki zamówień w szczególnie trudnych problemach. Przykładem może być Urząd Miejski w Gdyni, który akurat szuka specjalisty ds. zamówień publicznych do Wydziału Gospodarki Nieruchomościami. Czy to nie lepsze rozwiązanie?

Być może pewne napięcie między komórkami zamówień publicznych, a komórkami merytorycznymi jest naturalne, zrozumiałe. Komórki merytoryczne mają tendencję do przywiązywania się do wykonawców, lubią chodzić utartymi ścieżkami, nie lubią zmian, nie lubią ryzyka. Najchętniej kupowaliby jak dawniej, „zawsze tak było i było dobrze”. Te same cechy (rutyna, awersja do ryzyka itp. - ostatecznie są to cechy większości z nas) skłaniają zamawiaczy do ogłoszenia przetargu i nie chodzenia na skróty.

Spotykam przegięcia zarówno w jedną, jak i w druga stronę. Są instytucje, w których rządzą zamówienia: wystarczy wątpliwość lub tylko grymas na twarzy zamawiaczy, aby zarzucono sensowne pomysły komórki merytorycznej. Są i takie, w których zamawiacze dostają fakturę z poleceniem: proszę to jakoś zalegalizować. Zamówienia muszą być przygotowywane, prowadzone i realizowane we współpracy komórki merytorycznej i zamówieniowej (np. dwójki, tandemy zakupowe).

Animator współpracy

Kierownik musi stworzyć płaszczyznę współpracy komórki zamówień publicznych z komórkami merytorycznymi tak, aby zamawiacze byli partnerami biznesowymi współpracowników z komórek merytorycznych.

Trzeba w tym celu otwierać wszelkie możliwe kanały komunikacji, zwalczać wszelkie próby przerzucania się odpowiedzialnością, a przede wszystkim ułożyć procesy zakupowe w sposób wymuszający współpracę.

A co w przypadku niemożności uzgodnienia sposobu postępowania? Słabym pomysłem jest głosowanie, np. członków komisji przetargowej pochodzących z obu komórek (a bywa, że jeszcze z innych). Nie ustala się w trybie głosowania ani wyników działań matematycznych, ani decyzji o odrzuceniu oferty.

Poszczególni członkowie komisji przetargowej powinni mieć określony zakres odpowiedzialności oraz prawo uchylenia się od udziału w podejmowaniu decyzji, co do której członkowi komisji brakuje wiedzy lub doświadczenia niezbędnego dla bezstronnego i rzetelnego rozstrzygnięcia dylematu. Nie należy zmuszać inżynierów do brania odpowiedzialności z tytułu nieznajomości Pzp, ani oczekiwać od prawników biegłości w sprawach technicznych.

Przypomnijmy, że obowiązek określenia w taki sposób regulaminu komisji wynika z art. 55 ust. 3 Pzp: „Kierownik zamawiającego określa organizację, skład, tryb pracy oraz zakres obowiązków członków komisji przetargowej, mając na celu zapewnienie sprawności jej działania, indywidualizacji odpowiedzialności jej członków za wykonywane czynności oraz przejrzystości jej prac.” Rozumiem, że jeśli nie da się określić osoby odpowiedzialnej w ramach komisji przetargowej za jakieś naruszenie – odpowiedzialnym będzie kierownik.

Autor regulaminów

Kierownik zamawiającego powinien określić regulamin pracy komisji przetargowej gwarantujący sumowanie się (a nie uśrednianie) wiedzy i doświadczenia członków komisji.

Z zasady jednego kierownika projektu powinno wynikać, że przewodniczącym komisji powinien być przedstawiciel komórki merytorycznej odpowiedzialny za ten zakup. Sekretarzem powinien być ktoś z zamówień publicznych. Reszta składu powinna zależeć od zamówienia oraz potencjału konkretnych pracowników.
Niezależnie, jak układa się praca komisji przetargowej, nie podejmuje ona decyzji. Decyzje podejmuje kierownik zamawiającego. Z jednej strony, to nie jest formalność lecz odpowiedzialność. Z drugiej, nie da się działać w warunkach braku zaufania do komisji. Oczywistym jest, że kierownik nie ma ani czasu, ani kompetencji niezbędnych do weryfikacji podsuwanych mu do podpisu dokumentów. Jak wiele chce / powinien / musi wiedzieć i rozumieć podpisując dokument zależy od indywidualnych cech kierownika i zaufania do zespołu którym zarządza. Byleby zatwierdzanie decyzji przez kierownika nie było wąskim gardłem w procesie.

Zaangażowany, odpowiedzialny i decyzyjny

Kierownik musi być zaangażowany w realizację celów organizacji, umieć i chcieć podejmować decyzje i być gotów ponosić za nie odpowiedzialność.

Podejmowanie decyzji nie jest łatwe. Jest to jednak główne zadanie kierownika. Za to dostaje pieniądze. I za to odpowiada. A z gotowością przyjęcia na siebie odpowiedzialności coraz gorzej. Kierownicy potrafią zlecać niepotrzebne opinie prawne. Czasem dwie. A co w przypadku, gdy są sprzeczne? Trzeba zlecić trzecią.

To jest chyba największy problem wielu kierowników: brak decyzyjności. Różne może mieć przyczyny. Po pierwsze, część kierowników nigdy nie powinna awansować tak wysoko. Podejmowanie ryzyka nie leży w ich naturze (co przecież nie jest grzechem).

Dobrze funkcjonowali nie podejmując decyzji, lecz je przygotowując. I powinni pozostać szczęśliwymi i efektywnymi pracownikami na tym poziomie. Niestety, zgodnie z zasadami Petera i Dilberta awansowali i teraz panicznie boją się podejmowania decyzji, są zestresowani itd. Po drugie, panująca u nas kultura „0 tolerancji dla błędów”. Pisałem już na tych łamach, że zamiast skupić się na nauce na błędach (wyciąganiu wniosków, podejmowaniu działań zapobiegających ponownym błędom) linczujemy kierownika i powołujemy nowego, który uczy się od nowa. On też będzie miał szansę zdobywania doświadczenia do pierwszej katastrofy, po której postawimy na nową osobę. To raczej nie jest optymalna polityka wychowywania kadr kierowniczych. Nie myli się tylko ten, co nic nie robi.

Obawiam się, że jest to problem narastający. Miałem i mam przyjemność pracować dla prawdziwych dyrektorów, ludzi odważnych i nie bojących się podejmowania trudnych decyzji. Wiedzą czego chcą i jak to osiągnąć, są decyzyjni. Jednak kiedyś było takich ludzi na wyższych stanowiskach zdecydowanie więcej, zarówno w administracji, jak i poza nią. Na przestrzeni tych 30 lat zmieniło się to niepokojąco. Coraz więcej kierowników „urzęduje” a nie rządzi, zarówno w administracji, jak i poza nią. Pod każdą decyzję muszą mieć podkładkę w postaci opinii prawnej. Jeszcze trochę i nie pójdą na drugą stronę korytarza bez mecenasa.

Jakiś czas temu, bodaj SIDIR, zrobił ankietę nt. „kto rządzi na budowie?” Większość odpowiedziała „prawnicy”. Prawnicy się oburzyli, zaczęli zaprzeczać. Nic z tego. Możecie to wypierać jeśli się tego wstydzicie. Na marginesie: ciekawe dlaczego? - czujecie jeszcze, że to obłęd? To jednak prawda: prawnicy rządzą budowami tak, jak rządzą zamówieniami. To też jest obłęd. I nasza, polska specyfika. Opowiadał kiedyś prof. Paweł Nowicki, że w starej Unii tak nie jest. Zamówienia prowadzą zakupowcy, nabywcy publiczni, specjaliści ds. zamówień (czy jak się nas tam nazywa), a do mecenasów chodzą rzadko, jedynie przy okazji skomplikowanych problemów prawnych.

MOTYWACJE

I w ten sposób dochodzimy do kwestii najważniejszej: motywacji. Po pierwsze: jakie są priorytety kierownika? Realizować zadania organizacji, czy dotrwać na stanowisku do emerytury?

To pierwsze wymaga aktywności, poszukiwania optymalnych sposobów postępowania, być może próbowania nowych dróg, przekonania współpracowników, pociągnięcia ich za sobą, wzbudzenia zapału do efektywnej pracy itd., itp. Wymaga przywództwa. To drugie wyraża się biernością, graniem na przeczekanie, unikaniem decyzji, schodzeniem z potencjalnych linii strzału, przerzucaniem wszelkiego ryzyka na innych.

Tylko dla prawdziwego lidera warto poszukiwać ciekawych rozwiązań, angażować się w pracę. Jeśli ktoś ma nieprzyjemność podlegać kierownikowi, który troszczy się jedynie o własne bezpieczeństwo, może dla niego robić wciąż przetargi nieograniczone, wybierać najtańsze oferty, zawierać ryczałtowe umowy. Albo zmienić pracę.

Zakładając, że takich teksów ci kierownicy nie czytają: dwa słowa do tych, którym zależy. Najważniejszy, jak sądzę, jest wasz przykład, wasze zaangażowanie. Niemniej, nie samą satysfakcją żyje człowiek. Potrzebuje zestawu bodźców, głównie pozytywnych. Potrzebuje systemu motywacji do efektywnej pracy. Jakiś czas temu pisałem o KPI w zamówieniach publicznych, co polecam kierownikom do studiowania i wdrażania.

Kierownik powinien stworzyć system motywacyjny promujący efektywną realizację celów zakupowych organizacji i obejmujący zarówno pracowników komórek zamówieniowych, jak i merytorycznych.

Zmotywowany zespół może góry przenosić. Widziałem to w kilku instytucjach. Niestety, widziałem również jak etos upadał. W ciągu bardzo krótkiego czasu po zmianie kierownika następowała dezintegracja, najlepsi odchodzili, pozostali chowali się w sobie, kapusie wypływali na szerokie wody.

Straszne to i smutne. I pokazuje jak wiele zależy od tej jednej osoby: od kierownika zamawiającego.

Powyższy tekst ukazał się na łamach Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.

Autor: Dariusz KOBA

Czytaj dalej...
  • Czytany: 10133 razy

 

Widziałem ducha: dynamiczny system zakupów - tryb nieistniejący w Polsce (chyba, że podprogowo, czyli nie w trybie ustawy Pzp). Tymczasem w Czechach i na Słowacji są ich setki. A w Holandii ponoć 30% budżetu zamówień publicznych wydawana jest w tym trybie. Ciekawe dlaczego u nas się nie przyjął.

Ustawowa definicja DSZ niewiele wyjaśnia: ograniczony w czasie elektroniczny proces udzielania zamówień, których przedmiotem są ogólnie dostępne usługi, dostawy lub roboty budowlane. „Ograniczony w czasie” jest każdy proces udzielania zamówień, czy to biorąc pod uwagę określony termin składania ofert, czy cały proces do zawarcia umowy. „Elektroniczny proces” mamy w każdym trybie. „Ogólnie dostępne” niewiele ogranicza zakres stosowania systemu. Jak szeroka musi być podaż, aby system się sprawdził? Oczywistym jest, że DSZ nie nadaje się do wysoce specjalistycznych zamówień, możliwych do wykonania przez jednego, dwóch czy trzech wykonawców. Nie potrzebujemy jednak dziesiątek zainteresowanych wykonawców, kilku czy kilkunastu wystarczy. Nie dowiemy się z definicji DSZ o co w tym chodzi.

Dynamiczny system zakupów pojawia się w przepisach o konsorcjach zamawiających oraz o centralnym zamawiającym, co sugeruje, że jest to jedno z narzędzi agregacji i centralizacji zamówień. To prawda. Precyzyjniej ujmując, jest to sposób na centralizację zapotrzebowania (zbieranie potrzeb zakupowych w jednym miejscu) oraz centralizację „przetargowania” (w świecie zamówień publicznych zwanego zamawianiem, a w świecie zakupów prywatnych zwanego kupowaniem, w odróżnieniu od zamawiania, przez które rozumie się składanie jednostkowych zamówień na podstawie umowy o sukcesywnych świadczeniach lub podobnej) bez konieczności centralizowania zamówień jednostkowych, realizacyjnych (każda jednostka organizacyjna może zamawiać świadczenia objęte DSZ wielokrotnie i niezależnie od innych).

DSZ jest wymieniany obok umowy ramowej, gdyż ma wiele wspólnych z nią cech. Umożliwia ustanowienie procedury zakupowej na dłuższy czas, bez konieczności sprecyzowania przedmiotu zamówienia i bez konieczności zapewnienia finansowania w wysokości wartości wszystkich planowanych zamówień. Udzielanie zamówień odbywa się w uproszczony sposób: zaproszenia do składania ofert przekazywane są do oznaczonego grona uprzednio zakwalifikowanych wykonawców, a terminy składania ofert są znacznie krótsze, niż w zwykłych trybach. Podstawowa różnica polega na tym, że DSZ jest procedurą otwartą, do której może dołączyć każdy zainteresowany i spełniający warunki wykonawca w czasie trwania systemu.

Ma to swoje zalety i wady, o których dalej. W tym miejscu należy zauważyć, że DSZ – w przeciwieństwie do umów ramowych – warto stosować do zamówień nie obarczonych dużym ryzykiem. Będą to dźwignie, a zwłaszcza zamówienia standardowe według macierzy Krajlica. Nie należy stosować DSZ do zamówień strategicznych ani do wąskich gardeł. Ryzyko zależy od wielu okoliczności, niemniej jedną z miar poziomu ryzyka jest konkurencyjność rynku właściwego (czy jest wielu wykonawców zdolnych należycie wykonać zamówienie) oraz koszty wyjścia (czy w razie problemów będzie łatwo zastąpić wybranego wykonawcę innym). Może tę pierwszą cechę miał na myśli ustawodawca pisząc o zamówieniach „ogólnie dostępnych”.

DSZ jest wspomniany również w art. 93 Pzp dotyczącym katalogu elektronicznego. Ustawodawca stwierdza, że zamawiający może przewidzieć obowiązek złożenia katalogu elektronicznego wraz z wnioskiem o dopuszczenie do udziału w dynamicznym systemie zakupów. Jest to koncepcja rozwinięta w art. 324 Pzp, która zakłada pobieranie przez zamawiającego cen ze złożonych mu katalogów elektronicznych – bez konieczności jakiejkolwiek aktywności wykonawców, choć z zapewnieniem wykonawcom możliwości aktualizacji cen (jest promocja) lub ich zablokowania (towar chwilowo niedostępny). Brzmi to niesamowicie i być może jest gdzieś stosowane. Ja tego nie widziałem i tę wersję DSZ pominę, skupiając się na standardowym procesie za zwykłą prekwalifikacją.
Wnioski o dopuszczenie do udziału w DSZ są zbliżone do analogicznych wniosków składanych w przetargu ograniczonym, negocjacjach z ogłoszeniem i dialogu konkurencyjnym. Wnioski służą kwalifikacji wykonawców, a więc zawierają podmiotowe środki dowodowe potwierdzające brak przesłanek wykluczenia i spełnianie warunków udziału. Jedyną różnicą jest to, że w DSZ nie ma kryteriów selekcji. Dlaczego zamawiający miałby żądać na tym etapie katalogu?

Katalogi, które widziałem są stosowane w ramach DSZ do generowania zapytań realizacyjnych. Zamawiający zaznacza produkty z katalogu, na które chce pozyskać oferty następnie „klika” „wyślij” i wykonawcy otrzymują gotowe zapytanie. Bardzo proste. Może to robić wielu uprawnionych pracowników zamawiającego. W ramach katalogu (a jak nie ma w katalogu, to zawsze można coś dodać) oraz przyznanego budżetu mogą generować zapytania wedle potrzeb ich komórki organizacyjnej. Opracowanie katalogu to jednak spory nakład pracy na etapie przygotowania. Lepiej zacząć standardowo, wysyłając zapytania z formularzem cenowym przygotowanym w zwykłym arkuszu kalkulacyjnym. Po jakimś czasie będzie łatwiej przekształcić te arkusze w katalog elektroniczny.

Czytając ustawę dalej napotykamy art. 115 ust. 5: „W przypadku dynamicznego systemu zakupów warunek posiadania minimalnego rocznego przychodu obliczany jest na podstawie przewidywanej maksymalnej wielkości zamówień, które mają być objęte tym systemem.” Po pierwsze, dlaczego ustawodawca przesądził tę kwestię odnośnie DSZ, a nie wspomniał o umowie ramowej? Po drugie, wartość kilkuletniego systemu (podobnie, jak wartość umów ramowych) może być olbrzymia, a wartość zamówień realizacyjnych (zarówno w ramach DSZ, jak i umów ramowych) niewielka. Jest mało prawdopodobne, aby jeden wykonawca uzyskał wszystkie zamówienia objęte systemem lub umową ramową. Podział zamówienia na części, do którego dochodzi de facto w ramach DSZ czy umowy ramowej (podział jak najbardziej legalny, gdyż nie prowadzący do niestosowania przepisów ustawy) ma przy okazji służyć MŚP, które nie byłyby w stanie zaoferować kompleksowej wieloletniej realizacji zamówienia – mają jednak potencjał wystarczający do wykonania wielu zamówień realizacyjnych. Skoro DSZ jest jednym z narzędzi wspierania MŚP, to nie można wymagać od wykonawców rocznego przychodu w wysokości dwukrotności wartości kilkuletniego systemu! Dodatkowo, zważywszy niskie ryzyko związane z zamówieniami objętymi systemem, nie ma potrzeby ograniczania dostępu do systemu poprzez stawianie wysokich warunków udziału w postępowaniu.

Napotykamy DSZ (w towarzystwie umowy ramowej oraz negocjacji bez ogłoszenia) w art. 264 ust. 2 pkt 2 Pzp, który umożliwia zawarcie umowy bez okresu stand still (bez czekania na ewentualne odwołanie) jeżeli „umowa w sprawie zamówienia publicznego dotyczy zamówienia udzielanego w trybie negocjacji bez ogłoszenia, w ramach dynamicznego systemu zakupów albo na podstawie umowy ramowej”. Czy to oznacza, że wykonawcom w tych przypadkach nie przysługują środki odwoławcze? Jakie piękne byłyby to procedury! Oparte na zaufaniu i stałej współpracy. Gdzie nikt się nie obraża, że przegrał zamówienie realizacyjne bo będzie miał jeszcze wiele szans na uzyskanie zamówień w przyszłości… Schodząc na ziemię: wykonawcom, oczywiście, przysługuje prawo wniesienia odwołania na wynik zapytania realizacyjnego.

To jakie jest ratio legis tego przepisu? Pomijając negocjacje bez ogłoszenia (które są polskim podtypem, obok zamówienia z wolnej ręki, unijnych negocjacji bez ogłoszenia będących trybem niekonkurencyjnym, nie gwarantującym wykonawcom swobody dostępu do zamówień), uzasadnienie tej normy widzę następująco. Dyrektywa odwoławcza kładzie nacisk na wdrożenie środków ochrony prawnej skutecznie zapobiegających udzieleniu zamówienia z naruszeniem zasad. Bo po zawarciu przez zamawiającego umowy z konkurentem, pokrzywdzony wykonawca stracił jedyną i niepowtarzalną szansę na uzyskanie zamówienia. W przypadku DSZ i umów ramowych jest co do zasady inaczej: nie uzyskując konkretnego zamówienia, wykonawca ma nadal szanse na uzyskanie innych zamówień. Nawet, jeśli utraci bezpowrotnie konkretne zamówienie realizacyjne bo zamawiający zawrze umowę, może uzyskać wyrok zapewniający mu możliwość ubiegania się na równych zasadach o przyszłe zamówienia realizacyjne.

A czy KIO może unieważnić umowę? Owszem, lecz jedynie w przypadku naruszenia art. 323 (zaproszenie do składania ofert) lub art. 324 (katalogi w dynamicznym systemie, które pomijam) (ewentualnie art. 391 ust. 4 lub 5 w przypadku zamówień sektorowych). Zawartość art. 323 Pzp omówię dalej.

Na czym polega dynamiczny system zakupów

Z nieznanych przyczyn ustawodawca nie dopuszcza obecnie zastosowania DSZ do zamówień krajowych. W konsekwencji bywa stosowany poniżej progów i może być stosowany do zamówień unijnych. Miejmy nadzieję, ze to nieporozumienie zostanie poprawione przy najbliższej okazji.

DSZ może być podzielony na kategorie zakupowe, analogicznie do dopuszczenia ofert częściowych. Ustawa, w ślad za dyrektywą, słabo podpowiada na czym polegają kategorie (art. 316 ust. 2). Nie wchodząc w szczegóły (zapraszam na szkolenie dotyczące szacowania wartości zamówień, które odbędzie się w grudniu), kategoria zakupowa obejmuje świadczenie podobne rodzajowo, dla których istnieje konkurencyjny rynek właściwy. Podział systemu na kategorie umożliwia wykonawcom dołączenie do niego jedynie w zakresie kategorii, którymi jest zainteresowany. Rozważamy właśnie z jednym z zamawiających jakie kategorie wyodrębnić w systemie obejmującym materiały budowlane (materiały elektryczne, hydrauliczne, podłogi, dachy, stolarka okienna i drzwiowa itp.).

Do DSZ stosuje się przepisy dotyczące przetargu ograniczonego ze zmianami określonymi w ustawie.

Ustanowienie DSZ następuje poprzez publikację ogłoszenia w TED na tych samych zasadach, co inne ogłoszenia (lepiej obecnie tego nie robić zważywszy problemy na (nie)funkcjonowaniem eNotices2). Różnica polega na tym, że ogłoszenie jest cały czas aktywne, przez cały czas systemu zaprasza potencjalnych wykonawców do wzięcia udziału. Należy zadbać również o to, aby na stronie internetowej, na której zamawiający prowadzi postępowania ogłoszenie to cały czas było widoczne wśród aktualnych i aby cały czas wykonawca mógł złożyć wniosek.

Ogłoszenie nie zaprasza do składania ofert, jak w przetargu nieograniczonym, lecz do składania wniosków o dopuszczenie do udziału w systemie, jak w przypadku przetargu ograniczonego, negocjacji z ogłoszeniem i dialogu konkurencyjnego.

Równolegle z publikacją ogłoszenia zamawiający udostępnia „informację o stosowaniu dynamicznego systemu zakupów”, czyli ogłoszenie oraz „informacje dotyczące dynamicznego systemu zakupów”, czyli SWZ. Informacje te są udostępniane „na stronie internetowej dynamicznego systemu zakupów”, czyli na portalu, który zamawiający używa na co dzień do udzielania zamówień lub na innym dostosowanym do prowadzenia DSZ. Podmiotem mającym największe doświadczenie w zapewnianiu narzędzi informatycznych do budowy i utrzymania DSZ jest firma PROEBIZ, mająca swoje korzenie w Czechach i działająca również na Słowacji. Wersja polskojęzyczna systemu Josephine jest dostosowana do prawa polskiego. Inne portale zapewne również udostępniają lub wkrótce będą udostępniać odpowiednie narzędzia.

SWZ dla DSZ ma, oczywiście, pewną specyfikę. Powinna określać w szczególności:

  1. określenie przedmiotu zamówień objętych dynamicznym systemem zakupów wraz z szacowaną ilością – nie ma opisu przedmiotu zamówienia, zamiast tego jest określenie przedmiotu zamówienia, czyli znacznie bardziej ogólne i elastyczne określenie zakresu systemu, szczegółowy opis przedmiotu zamówienia będzie przekazywany wykonawcom wraz z zaproszeniem do składania ofert; szacowana ilość czasem może zostać określona, a czasem nie, np. w przypadku długiej listy zakupów gdzie każdy produkt może być kupowany w zupełnie innych ilościach, wtedy szacowaną ilość należy zastąpić innymi informacjami pozwalającymi wykonawcom na określenie wielkości systemu, w szczególności jego wartością;
  2. okres obowiązywania dynamicznego systemu zakupów – w przeciwieństwie do umów ramowych, ustawa nie określa maksymalnego okresu ważności DSZ, dyrektywa idzie dalej wskazując możliwość zmiany (zarówno skrócenia, jak i przedłużenia) terminu poprzez publikacje stosownego ogłoszenia; jest to zrozumiałe, gdy się uwzględni, że system jest cały czas otwarty na nowych wykonawców i nie istnieje niebezpieczeństwo naruszania konkurencji; z drugiej strony nie wydaje się niewłaściwe wydłużanie czasu trwania systemu powyżej czterech lat, zakończony system zawsze można otworzyć ponownie publikując nowe ogłoszenie;
  3. przewidywane terminy dokonywania zamówień – jeśli zamawiający potrafi określić harmonogram zamówień, np. raz w miesiącu – powinien to uczynić, w przypadku zamówień dokonywanych w sposób zdecentralizowany należy inaczej określić przewidywaną częstotliwość zamówień;
  4. wymagania techniczne dotyczące urządzeń teleinformatycznych niezbędnych do komunikowania się zamawiającego z wykonawcami, w tym przesyłania ofert – w przypadku komunikowania się przez portal zakupowy będą to podobne wymagania do tych, które obowiązują w zwykłych zamówieniach;
  5. sposób funkcjonowania dynamicznego systemu zakupów – należy opisać wykonawcom sposób postępowania w ramach systemu, poszczególne etapy, obowiązki wykonawców, warunki zamówienia itp.;
  6. podział na kategorie dostaw, usług lub robót budowlanych wraz z cechami określającymi te kategorie, o ile dynamiczny system zakupów zostanie podzielony na kategorie;
  7. czy przewiduje się wymóg składania ofert w postaci katalogu elektronicznego lub dołączenia katalogu elektronicznego do oferty – na razie nie zalecane.

Oprócz tego SWZ powinna zawierać większość informacji wymaganych w normalnych trybach, z różnicami:

  1. dokumenty podmiotowe powinny być stale aktualne, wraz z wnioskiem wykonawcy składają JEDZ i inne podmiotowe środki dowodowe, a po wyborze oferty zamawiający powinien wezwać wykonawcę którego oferta została wybrana do złożenia aktualnych dokumentów podmiotowych, aby oszczędzić 10 dni na składanie tych dokumentów, zamawiający może wymagać, aby wykonawcy zarejestrowani w systemie utrzymywali stale aktualność dokumentów podmiotowych i dosyłali kolejne w miarę, jak pierwotnie złożone będą tracić ważność; dodatkowo należy zalecać rezygnację z żądania dokumentów potwierdzających spełnianie warunków – wykonawca mający stosowane doświadczenie wchodząc do systemu będzie je utrzymywał realizując zamówienia w ramach systemu;
  2. kryteria oceny ofert mogą być wskazane jedynie z nazwy, wagi kryteriów mogą być precyzowane na etapie zamówień i mogą się różnić w trakcie systemu; zamawiający może również określić wagi kryteriów przy pomocy przedziału (jak w zwykłych zamówieniach, czego nikt nie stosuje), w przypadku określenia np. wagi ceny 60-100% zamawiający będzie mógł przy udzielaniu zamówień stosować cenę jako jedyne kryterium;
  3. projektowane postanowienia umowy warto podzielić na ogólne warunki umowy i szczególne warunki umowy, ogólne warunki umowy powinny być niezmienną częścią SWZ (oczywiście z możliwością nieistotnej zmiany na normalnych zasadach), natomiast szczególne wymagania związane z konkretnym zamówieniem powinny być zawarte w zaproszeniu do złożenie ofert; można nawet uprościć procedurę stosując zawarcie umowy poprzez przyjęcie oferty – wymiana tych dokumentów podpisanych kwalifikowanym podpisem jest równoznaczna z zawarciem umowy w formie pisemnej.

Wykonawcy maga składać wnioski o dopuszczenie do udziału w systemie przez cały okres jego ważności. Ustawodawca uregulował jedynie pierwszy okres po publikacji ogłoszenia (aby zapobiec udzieleniu pierwszego zamówienia „z zaskoczenia”). Wykonawcy mają zagwarantowane 30 dni od publikacji ogłoszenia na złożenie wniosku. Co do zasady zamawiający powinien podjąć decyzję o zakwalifikowaniu wykonawcy (pozytywną lub negatywną) w terminie 10 dni (z możliwością przedłużenia o 15 dni). Termin ten może być znacznie dłuższy, pod warunkiem, że w międzyczasie zamawiający nie będzie niczego zamawiał w ramach systemu. To rozsądne rozwiązanie.

Do udziału w systemie zostają zakwalifikowani wszyscy wykonawcy, którzy potwierdza brak przesłanek wykluczenia i spełnianie warunków udziału w postępowaniu. Nawet, jeśli liczba zainteresowanych będzie bardzo duża (chyba nieistniejące ryzyko w Polsce), zaprosić do udziału trzeba wszystkich. W przypadku podziału systemu na kategorie kwalifikuje się wykonawców odrębnie do każdej kategorii, co nie stoi, oczywiście, na przeszkodzie zakwalifikowania jednego wykonawcy do kilku kategorii.

Zamówienia inicjuje się przekazując wszystkim zakwalifikowanym do systemu wykonawcom zaproszenia do składania ofert.

Zaproszenie zawiera co najmniej:

  1. adres strony internetowej, na której dostępna jest SWZ;
  2. informację o terminie i miejscu opublikowania ogłoszenia o zamówieniu ustanawiającym DSZ;
  3. termin składania ofert – nie krótszy, niż 10 dni od przekazania zaproszenia (wydaje się zbyt długo, szkoda, że nie zastosowano formułki „odpowiedni” lub „uzgodniony z wykonawcami”, ale pretensje do KE), adres, na który oferty muszą zostać wysłane, oraz język lub języki, w jakich muszą one być sporządzone – niepokoić może „adres”, wszak postępowanie jest w pełni elektroniczne, prowadzone przez platformę zakupową, więc „adres” należy raczej rozumieć jako pouczenie o sposobie składania ofert obowiązujące w danym portalu;
  4. wykaz oświadczeń lub dokumentów potwierdzających brak podstaw wykluczenia – ustawodawca raczył pominąć warunki udziału, co należy uznać za oczywistą omyłkę (dyrektywa mówi kryteriach selekcji), nie zmienia to faktu, że zamówienia objęte DSZ do przede wszystkim zamówienia standardowe lub dźwignie, przy których udzielaniu nie stosujemy lub stosujemy bardzo niskie warunki, aby nie ograniczać konkurencji; wspomniałem już, że najwłaściwszym rozwiązaniem jest zalecanie wykonawcom utrzymywania aktualnych dokumentów bez wezwania lub żądanie ich załączenia do oferty (o ile zamawiający nie posiada aktualnych) aby uniknąć czasochłonnego wzywania wybranego wykonawcy do ich złożenia po wyborze; zamawiający może w dowolnym czasie żądać złożenia aktualnego JEDZa, choć ja preferuję rozszerzenie formularz oferty o proste oświadczenie: „oświadczam, że nie podlegam wykluczeniu z ubiegania się o zamówienia publiczne oraz spełniam warunki udziału określone w specyfikacji warunków zamówienia”;
  5. wagę przypisaną kryteriom oceny ofert, jeżeli nie została podana w ogłoszeniu o zamówieniu lub w ogłoszeniu o systemie kwalifikowania wykonawców – pomijając kolejną oczywistą omyłkę (zamiast ogłoszenia o zamówieniu lub ogłoszenia o systemie kwalifikowania powinno być ogłoszenie o utworzeniu DSZ), w przypadku standardowych zamówień możliwe jest określenie standardowych kryteriów (zapewne najczęściej będzie to cena 100% - i dobrze), jednak lepiej w SWZ określić również inne, możliwe do zastosowania kryteria określając jednocześnie wagę ceny jako przedział kończący się na 100%; zamawiający może również poprzestać w SWZ na określeniu nazw kryteriów, a doprecyzować je w zaproszeniu.

Zamawiający wybiera najkorzystniejszą ofertę na podstawie kryteriów oceny ofert określonych w ogłoszeniu o zamówieniu oraz zaproszeniu do składania ofert. Zamawiający może również przeprowadzić aukcję elektroniczną na normalnych zasadach.

Po wyborze oferty i należy zawrzeć umowę. Ogłoszenia o udzieleniu zamówienia można grupować kwartalnie i przekazywać do publikacji w terminie 30 dni od ostatniego dnia każdego kwartału.

Procedura dynamicznego systemu zakupów pozwala znacznie elastyczniej udzielać zamówień standardowych (i dźwigni). Jest wręcz panaceum na naszą największą chyba bolączkę: nieumiejętność planowania. I jednym z rozwiązań problemu ogona zakupowego: jak zautomatyzować proces udzielania małych zamówień, aby nie poświęcać 50% naszego czasu na wydatki stanowiące 5% budżetu. O tym była tegoroczna Letnia Akademia Zamówień Publicznych (tym razem w Zamościu) – kto nie był niech żałuje. Nie znam jeszcze tematu przyszłorocznej Akademii, jednak wiadomo, że odbędzie się w wyjątkowym miejscu w ostatnim tygodniu wakacji 2024 i również będzie mega-ciekawie. Zapraszam.

 

Powyższy tekst ukazał się na łamach Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.

Autor: Dariusz KOBA

Czytaj dalej...
  • Czytany: 1612 razy

 Po co klauzule społeczne? Chyba nie po to, aby wypełnić „Zalecenia Rady Ministrów w sprawie uwzględniania przez administrację rządową aspektów społecznych w zamówieniach publicznych”. Nie chodzi przecież o statystyki, albo o wykazanie, że zamawiający się stara. Chodzi o problemy społeczne, które można przy okazji zamówień publicznych rozwiązać lub złagodzić.

W Zaleceniach RM czytamy: „Rada Ministrów uznaje, że ograniczanie problemów społecznych oraz łączenie wzrostu gospodarczego z lepszymi warunkami życia należą do kluczowych zadań administracji rządowej. (…) instytucje publiczne nie tylko dokonują wydatków publicznych celem zaspokojenia bieżących potrzeb zakupowych, ale wspierają również realizację celów innych polityk publicznych, w tym polityki społecznej.”

PUNKT WYJŚCIA

Punktem wyjścia musi być diagnoza problemów społecznych w miejscu realizacji zamówienia. Rozważanie klauzul społecznych powinno się zacząć od rozmów z lokalnym ośrodkiem pomocy społecznej, ewentualnie z organizacjami społecznymi prowadzącymi działalność charytatywną na lokalnym rynku. Te instytucje powinny mieć najlepsze rozeznanie potrzeb lokalnej społeczności, w szczególności grup defaworyzowanych.

Łatwo dowiedzieć się, że np. w Warszawie nie było od dawna i nie ma (co nie znaczy, że nigdy nie będzie) bezrobotnych poszukujących pracy. Oznacza to, że klauzule wymagające bądź promujące zatrudnianie bezrobotnych są w Warszawie bez sensu. W wielu innych miejscach mogą w tym samym czasie mieć istotne znaczenie.

Od kilku lat mamy (choć nie wszędzie i nie na zawsze) rynek pracownika. Co oznacza, że wymaganie lub promowanie zatrudnienia na umowę o pracę jako klauzula społeczna ma znacznie mniejsze znaczenie, niż jeszcze kilka lat temu. Nie jest to klauzula bez znaczenia, gdyż w interesie państwa jest i pozostaje promowanie cywilizowanych stosunków pracy opartych na umowach o pracę (o czym szerzej dalej), niemniej problem zatrudniania pracowników na zlecenie za 4 - 5 zł na godzinę rozwiązała hossa na rynku. Jak uczy ekonomia i historia, przyjdzie czas bessy, kryzysu i klauzule te znów nabiorą większego znaczenia (chyba, że w międzyczasie osiągniemy standardy „zachodnie” nie pozwalające na przerzucanie gros skutków gorszej koniunktury na pracowników).

A czy są na lokalnym rynku pracy jakieś osoby z grup defaworyzowanych, którym można pomóc (zgodnie z art. 96 Pzp):

  1. bezrobotni,
  2. osoby poszukujące pracy, niepozostające w zatrudnieniu lub niewykonujące innej pracy zarobkowej,
  3. osoby usamodzielniane,
  4. młodociani w celu przygotowania zawodowego,
  5. osoby niepełnosprawne,
  6. inne osoby niż określone w lit. a–e, o których mowa w ustawie z dnia 13 czerwca 2003 r. o zatrudnieniu socjalnym lub we właściwych przepisach państw członkowskich Unii Europejskiej lub Europejskiego Obszaru Gospodarczego,
  7. osoby do 30. roku życia oraz po ukończeniu 50. roku życia, posiadające status osoby poszukującej pracy, bez zatrudnienia.

Skąd zamawiający miałby wiedzieć o istnieniu takich osób? Musi się zapytać tych, którzy wiedzą.

ROLA SŁUŻB SPOŁECZNYCH

Służby społeczne powinny aktywnie informować zamawiających ze swojego terenu o aktualnych potrzebach społecznych, które mogłyby zostać wypełnione przy okazji zamówień publicznych.

Skoro ich rolą jest łagodzenie problemów społecznych, niech wykażą aktywność. Jeśli lokalny urząd pracy będzie dobierał szkolenia młodocianym, może trafić jak kulą w płot, a jeśli zamawiający określi wymagania przeszkolenia młodocianych pod kątem utrzymania jakiejś instalacji, to przeszkoleni młodociani będą mogli podjąć pracę w wyuczonym zawodzie. Podobnie poszukiwanie pracy dla niepełnosprawnych może przynieść lepsze rezultaty, gdy lokalni zamawiający zastosują takie kryterium o niewielkiej wadze.

Jeszcze trudniej zamawiającym rozstrzygnąć, czy na lokalnym rynku funkcjonują zakłady pracy chronionej, spółdzielnie socjalne, przedsiębiorstwa społeczne itp., których głównym celem jest społeczna i zawodowa integracja osób społecznie marginalizowanych, w szczególności (za art. 94 Pzp):

  1. osób niepełnosprawnych,
  2. bezrobotnych,
  3. osób poszukujących pracy, niepozostających w zatrudnieniu lub niewykonujących innej pracy zarobkowej,
  4. osób usamodzielnianych,
  5. osób pozbawionych wolności lub zwalnianych z zakładów karnych, mających trudności w integracji ze środowiskiem,
  6. osób z zaburzeniami psychicznymi,
  7. osób bezdomnych,
  8. osób, które uzyskały w Rzeczypospolitej Polskiej status uchodźcy lub ochronę uzupełniającą,
  9. osób do 30. roku życia oraz po ukończeniu 50. roku życia, posiadających status osoby poszukującej pracy, bez zatrudnienia,
  10. osób będących członkami mniejszości znajdującej się w niekorzystnej sytuacji, w szczególności będących członkami mniejszości narodowych i etnicznych.

Będąc kiedyś na szkoleniu „gdzieś w Polsce”, podchodzę do stołu z kanapkami serwowanymi w ramach przerwy kawowej: przepiękne, kolorowe, chwilę później okazało się, że również przepyszne. Na stole tabliczka: przerwa kawowa przygotowania przez lokalny oddział stowarzyszenia na rzecz osób z upośledzeniem umysłowym. Genialne! Najlepsze kanapki na świecie zrobiły w ramach warsztatów osoby z niepełnosprawnością intelektualną: mają zajęcie, czują się potrzebne, zarabiają pieniądze. Szczerze mówiąc nie powinno mieć znaczenia, czy te kanapki kosztują 50% więcej od innych (nie kosztowały) – dobro poczynione przy okazji szkolenia jest nieocenione.

Przypomnieć wypada w tym miejscu, że jedną z nagród Lux clara in contractis publicis zdobył Rolniczy Zakład Aktywności Zawodowej Stanisławowo, podmiot ekonomii społecznej prowadzący działalność rolno-gastronomiczną (świadczą m. in. catering na terenie stolicy). Zatrudniają prawie 80 osób ze znacznym i umiarkowanym stopniem niepełnosprawności oraz kilkanaście osób obsługi instruktorskiej. Ciekawe, ilu warszawskich zamawiających wie o istnieniu tego i podobnych podmiotów.

AKTYWNE POSZUKIWANIE INFORMACJI

Zamawiający powinien aktywnie poszukiwać informacji nie tylko o potrzebach społecznych, ale również o możliwościach ich zaspokojenia.

Opowiadały kiedyś panie z zamówień, że gdy rozniosła się po mieści informacja o planowanym dużym przetargu budowlanym, przyszło do nich niezależnie od siebie dwóch młodych inżynierów z pytaniem o pracę i skarżących się, że nikt nie chce przyjąć ich na staż niezbędny dla uzyskania uprawnień budowlanych. Odpowiedziały, że nie przewidują w urzędzie zatrudniania nowych osób w związku z inwestycją. Gdy pisały specyfikację, wspomniały te rozmowy i wprowadziły kryterium społeczne polegające na deklaracji zatrudnienia bezrobotnych absolwentów studiów inżynierskich w celu odbycia praktyk.

Brawo! Mimo, że waga kryterium była minimalna, wszyscy wykonawcy zadeklarowali taką gotowość (wszak na dużej budowie zawsze znajdzie się zajęcia dla dwóch młodych inżynierów). Po zawarciu umowy zarówno wykonawca, jak i zamawiający poszukiwali tych (lub im podobnych) młodzieńców celem wypełnienia zobowiązań umownych. Nie znaleźli. Prawie dobrze – następnym razem warto wziąć kontakt do potrzebujących.

Znacznie gorzej było innym razem, gdy szykowaliśmy specyfikację na wysoko kwalifikowane usługi intelektualne. Głównym problemem było jak zatrudnić kilka z kilkunastu osób, które mają kompetencje do należytego wykonania zamówienia. Staraliśmy się stworzyć warunki zamówienia umożliwiające wybór najlepszej firmy zatrudniającej najlepszych specjalistów. A na koniec zamawiający dodał klauzulę społeczną: wykonawca zatrudni co najmniej jedną osobę bezrobotną (sic!). Co do realizacji tego zamówienia mogła wnieść osoba bezrobotna? Nic (poza parzeniem kawy), podobnie, jak my wszyscy. Kulą w płot.

SAMODZIELNE FUNKCJE TECHNICZNE A ETAT

Czy można wymagać albo promować zatrudnienie osób pełniących samodzielne funkcje techniczne w budownictwie na podstawie umowy o pracę?

Wszyscy znamy opinię UZP, że nie wolno wymagać zatrudnienia na podstawie umowy o pracę osób pełniących samodzielne funkcje techniczne w budownictwie, gdyż czynności przez nich wykonywane „zasadniczo nie polegają na wykonywaniu pracy w rozumieniu Kodeksu pracy”. Pozwolę sobie wyrazić inny pogląd: a co ma piernik do wiatraka? Podobno chodzi o to, że kierownik budowy jest w pełnieniu swej funkcji samodzielny i nie musi słuchać poleceń przełożonego.

Po pierwsze, jest to sytuacja spotykana i poza samodzielnymi funkcjami w budownictwie. Z faktu, że sędzia ma etat w sądzie nie wynika, że jego przełożony ma wpływ na wyroki. Podobnie zatrudnienie na etatach członków KIO w żaden sposób nie podważa ich niezależności w orzekaniu. Każdy radca prawny zatrudniony na etacie nie ma obowiązku pisać opinii, których życzą sobie jego przełożeni.

Po drugie, bardzo dużo osób funkcyjnych w budownictwie jest zatrudnionych na etatach. Nie oznacza to przecież ani konieczności podporządkowywania się poleceniom przełożonych, ani umniejszenia odpowiedzialności tych osób w świetle prawa budowlanego. Nie wymaga wielkiej wyobraźni określenie w jakim zakresie kierownik budowy, radca czy członek KIO (zostawiając obecnie na boku nadmiernie emocjonujące kwestie dotyczące sędziów) podlegają przełożonym, a w jakim nie.

Po trzecie, pamiętam, gdy firmy projektowe zwalniały wszystkich pracowników i zmuszały ich do założenia działalności obiecując zatrudnienie „na kontrakcie”. O ile będzie praca, oczywiście. Chodziło jedynie o cięcie kosztów wymuszone w dużej mierze przez skandaliczne przetargi rozstrzygane po najniższej cenie. W konsekwencji utrzymali się na rynku jedynie ci, którzy pozbyli się etatowych pracowników. Zamówienie publiczne wykończyły wielobranżowe pracownie projektowe. Z wielką szkodą dla jakości projektowania. Przejście na samozatrudnienie, to nie było marzenie projektantów i inspektorów – to było wymuszone. Nie widzę powodu dla akceptowania tego stanu rzeczy. Oczywiście, wykształceni inżynierowie lepiej radzą sobie z tą sytuacją, niż ochroniarze czy sprzątaczki pozbawiane etatu, jednak nadal to nie jest normalna sytuacja. Normalną sytuacją jest stabilność relacji pracownika z pracodawcą, możliwość korzystania z dobrodziejstw umowy o pracę.

Promocja takiego zatrudnienia powinna być polityką państwa, przy czym nie chodzi jedynie o zamówienia, a bardziej o zmniejszenie obciążeń fiskalnych związanych z pracą i ich wyrównanie niezależnie od charakteru stosunku prawnego (jak w Niemczech).

Po czwarte, to jaskrawe naruszenie równego traktowania. Firmy zatrudniające pracowników na etacie muszą konkurować cenowo z wydmuszkami zbierającymi bardziej lub mniej przypadkowych ludzi pod projekt. Bez wsparcia zamawiających nie mają one obecnie szans. Dlatego zamówienia publiczne powinny stanowić mocne wsparcie dla stosunków pracy. Sektor publiczny jest to winien rynkowi: tak, jak doprowadził do utraty wielu miejsc pracy, tak może się obecnie przyczynić do ich ponownego powstania. To byłaby ambitna polityka społeczna.

Z drugiej strony, nie powinno chodzić w klauzulach społecznych o przymus. Jeśli pracownik rzeczywiście woli prowadzić działalność gospodarczą i fakturować pracodawcę – w porządku. Tylko trzeba zapewnić równe warunki konkurencji. Najlepiej poprzez wyrównanie opodatkowania pracy na różnych zasadach – oczywiście poprzez obniżenie kosztów pracy na etacie do obciążeń publicznych związanych z kontraktem.

Póki co należy stosować kryterium oceniające zatrudnienie na umowę o pracę o wadze wyrównującej szanse różnych wykonawców.

Właśnie jestem w sporze z wykonawcami, których nie podejrzewałem o bycie wydmuszką, a którzy, być może dla sportu, oprotestowali takie kryterium. Ciekawe co na to KIO. Wkrótce się dowiemy.

UNIJNA DEFINICJA KLAUZUL SPOŁECZNYCH

Analizując unijną definicję klauzul społecznych, odnajdujemy w niej kilka elementów. Społecznie odpowiedzialne zamówienia publiczne odnoszą się do etapów zamówień publicznych, które uwzględniają jeden lub kilka następujących aspektów:

  1. promocja godnej pracy,
  2. poszanowanie praw człowieka i prawa pracy,
  3. wsparcie społecznego włączenia (w tym osób niepełnosprawnych),
  4. ekonomia społeczna i MSP,
  5. promocja równych szans oraz
  6. zasady „dostępny i przeznaczony dla wszystkich”,
  7. włączenie zrównoważonych kryteriów wraz z uwzględnieniem kwestii uczciwego i etycznego handlu przy poszanowaniu zasad traktatowych i dyrektyw w sprawie zamówień publicznych.
  8. Wydaje się, że pierwszych pięć punktów powyższej listy, poza poruszonymi wyżej kwestiami stosunków dotyczących obecnie wąskiego grona pracowników (olbrzymia większość tych, którzy chcą pracować na umowę o pracę znajduje taką pracę) jest oczywiście spełniana zarówno w Polsce, jak i w naszej części świata. Zapewne.

Trzeba jednak przypomnieć aferę nieodległą w czasie i przestrzeni, która dotyczyła niegodnych warunków pracy i płacy. Chodziło o fabrykę firmy Foxconn (największego producenta elektroniki i komponentów komputerowych na świecie) w Pardubicach w Czechach. W 2006 roku media po raz pierwszy informowały o naruszaniu prawa pracy: umowy „śmieciowe”, praca powyżej 60 godzin tygodniowo, niskie pensje, brak dodatków za pracę w święta, pracownicom z Mongolii zakazywano zwolnień chorobowych i zajścia w ciążę w pierwszym roku pracy, słabe i przepełnione hotele pracownicze, brak ochrony związków zawodowych, brak zaufania do tłumaczy itp. Po opublikowaniu przez Electronics Watch (koalicji kupców prywatnych i nabywców publicznych) raportu na ten temat w kwietniu 2017 w fabryce wprowadzono zmiany (pod naciskiem światowych marek – odbiorców produktów fabryki).

Zupełnie inaczej jest w tzw. trzecim świecie. Szerokimi rękoma korzystamy na co dzień, zarówno w zakupach, jak i w zamówieniach, z niewolniczej pracy ludzi na plantacjach i w fabrykach w różnych zakątkach świata. Pod wpływem presji cenowej i konkurencji firmy wielu branż przeniosły produkcję do krajów, gdzie ludzie za przysłowiową miskę ryżu pracują kilkanaście godzin dziennie. I teraz (na zachodzie od wielu lat) biali ludzie z Europy i Ameryki Północnej stwierdzili, że to nie fair, że nie przystoi nam de facto wymuszać stosunków pracy, które naruszają podstawowe prawa pracownicze. Nie chodzi przy tym o 40-godzinny tydzień pracy, wolne weekendy, 20-dniowy płatny urlop, czy kilkusetdolarową emeryturę. Chodzi o podstawowe prawa człowieka, które w naszej części świata były szanowane zawsze, również u zarania rewolucji przemysłowej.

Piękny przykład pochodzi z Norwegii sprzed dziesięciu lat (kraje skandynawskie od dawna stosują opisywane tu klauzule). Jeden ze szpitali w przetargu na dostarczanie narzędzi chirurgicznych (podobnie, jak w większości innych postępowań) postawił warunek: konieczność wskazania poddostawców i udowodnienia stosowania zasad etycznych w łańcuchu dostaw. Przetarg wygrała niemiecka firma. Krótko po podpisaniu kontraktu niezależny audyt realizowany na zlecenie zamawiającego wykazał liczne naruszenia konwencji Międzynarodowej Organizacji Pracy w fabryce produkującej zamówione narzędzia w mieście Penang w Malezji. Dotyczyły one przede wszystkim zasad zatrudniania w fabryce migrantów pochodzących z Wietnamu. Byli oni zatrudniani przez zewnętrzną firmę, która odbierała im paszporty, zmuszała do podpisywania umów w nieznanym im języku (po angielsku) i pobierała nielegalne opłaty za przyjęcie do pracy w wysokości 1300 USD.

Na skutek postanowień zawartych w umowie pomiędzy zamawiającym a wykonawcą ten ostatni zmuszony był do wdrożenia działań mających na celu poprawę przedstawionej sytuacji. Brawo! Niemiecka firma w związku z realizacją konkretnego zamówienia dla szpitala w Norwegii wymusiła na poddostawcach zmiany w traktowaniu migrantów i wprowadziła w swoich oddziałach na całym świecie stosowne regulacje, które uniemożliwiały podobne praktyki w przyszłości.

To są prawdziwe klauzule społeczne. Ciekawe, dlaczego nie możemy o nich poczytać w materiałach udostępnianych przez UZP lub inne agendy naszego państwa. Można za to o tych klauzulach (i wielu innych praktycznych rozwiązaniach) dowiedzieć się na moim szkoleniu „Zamówienia zrównoważone”, które dostępne jest jedynie w formie dedykowanej, na zamówienie konkretnego klienta. Zapraszam.

Powyższy tekst ukazał się na łamach Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.

Autor: Dariusz KOBA

Czytaj dalej...
  • Czytany: 1194 razy

Jedną z kompetencji ProcurCompEU jest „ukierunkowanie na wyniki”. Z jednej strony: oczywiste, z drugiej: o co chodzi z tymi wynikami? Spróbujmy zdefiniować oczekiwane wyniki (rezultaty) naszej pracy i sposoby ich mierzenia: KPI (key performance indicator).

ProcurCompEU tak definiuje tę kompetencję:

Specjaliści ds. zamówień publicznych muszą koncentrować wysiłki i nadawać priorytety zadaniom, aby zapewnić optymalne wykorzystanie środków, zgodnie z wytycznymi i polityką w zakresie usług publicznych. Ich zadaniem jest osiągnięcie oszczędności kosztów oraz realizacja strategicznych i zrównoważonych celów, proaktywne rozpoznawanie nieefektywności, pokonywanie przeszkód i dostosowywanie swojego podejścia w celu spójnego dostarczania zrównoważonych i charakteryzujących się wysoką efektywnością rezultatów zamówień publicznych.

Bardzo to piękne. Zacznijmy jednak od początku. Wydaje się, że można wyróżnić kilka poziomów definiowania wyników.

A. Bezproblemowo zawrzeć umowę.

Pierwszym celem zamawiających jest łatwo, szybko, bez jakichkolwiek problemów zawrzeć umowę. Można ten cel rozbić na kilka celów operacyjnych dających się mierzyć wskaźnikami. Są to chyba często stosowane wskaźniki, choć, moim zdaniem, niewiele mówią o profesjonalizmie zamawiających i mijają się z rezultatami, o których mowa w ProcurCompEU. Gorzej nawet: bywają przeciwskuteczne. Wymienię je, lecz wskazując głównie na wątpliwości związane z ich stosowaniem.

1. Zawrzeć umowę.

Po pierwsze, chodzi o to, aby zawrzeć umowę. To oczywisty, podstawowy cel. Warunkiem zawarcia umowy jest otrzymanie co najmniej jednej oferty zgodnej z wymaganiami. Wpłynięcie tylko jednej takiej oferty bardzo ułatwia postępowanie: wybór jest oczywisty, nie wpływają odwołania, można zawrzeć umowę nawet przed upływem terminu na wniesienie odwołania.

KPI: miarą sukcesu jest odsetek postępowań unieważnionych – im większy, tym gorzej.

2. Zawrzeć umowę jak najszybciej.

Zamawiacze zwykle (zawsze? słyszą, że to jest potrzebne na cito. Ciekawe dlaczego? Pewnie dlatego, że słabo nam idzie planowanie, że nie lubimy podejmowania decyzji i odsuwamy wszelkie działania do czasu, gdy będziemy przyparci do muru. Dopiero, gdy przełożeni okażą zniecierpliwienie, komórka merytoryczna szybko formułuje i składa zamówieniom wniosek o udzielenie zamówienia z informacją, że to pilne. Tymczasem pilność nie jest dobrym doradcą. Ile razy zamawiający przyznają, że podstawowym powodem, dla którego nie stosują optymalnych rozwiązań (tryby negocjacyjne, warunki, kryteria, najkorzystniejsze umowy) jest brak czasu. Dążenie do szybkości postępowania jest dysfunkcyjne, negatywnie wpływa zarówno na wysokość ponoszonych wydatków, jak i jakość zamówień. Czy naprawdę stać nas na szybkie marnowanie pieniędzy?

KPI: jakże prosta miara sukcesu i jak niewiele mówiąca o jakości pracy zamówień: średni czas trwania postępowań o udzielenie zamówienia – im dłużej, tym gorzej.

3. Liczba procedur.

Szybkość postępowań przekłada się na możliwość przeprowadzenia większej ich liczby. Jedni zamawiacze robią kilka-kilkanaście postępowań rocznie podczas, gdy inni kilkadziesiąt albo kilkaset. Czy jest się czym chwalić? Po pierwsze, szybkość nie jest wartością (o czym już było). Po drugie, postępowanie postępowaniu nie równe. Po trzecie, najpewniej nie da się indywidualnie podchodzić do kilkudziesięciu postępowań rocznie. Ceną takiej wydajności jest sztampa, metoda „kopiuj – wklej”, stosowanie wyłącznie standardowych rozwiązań. Dobrze, gdyby to były różne standardy dostosowane do różnych kategorii zakupowych.
KPI: liczba postępowań na jednego pracownika działu zamówień – łatwe do policzenia, tylko nie bardzo wiadomo jak zinterpretować wyniki.

4. Wielkość budżetu.

Aby trochę uwzględnić różnorodność zamówień i uwypuklić ich wielkość niektórzy chwalą się swoim budżetem, czyli łączną wartością udzielanych zamówień (na komórkę lub na osobę). Oczywistym jest jednak, że wartość nie jest miarą stopnia skomplikowania zamówienia. Np. dużo prościej wybrać wykonawcę robót za miliony czy miliardy, niż projektanta lub Inżyniera za kilka procent wartości robót. Poza tym można żywić obawę, że dążenie do maksymalizacji wartości zamówień na osobę odbije się negatywnie na ich jakości, a może i wartości (im drożej kupię, tym wyżej będę oceniony).

KPI: wartość zamówień na jednego pracownika działu zamówień – można policzyć chyba głównie po to, aby uświadomić decydentom rozmiar braków kadrowych w dziale.

5. Liczba pytań.

Wielu uważa, że pytania wykonawców do dokumentów zamówienia stanowią istotny problem, którego należy unikać. Po pierwsze, należy wszystko opisać maksymalnie precyzyjnie, najlepiej w taki sposób, aby na etapie badania i oceny ofert małpa podjęła taką samą decyzję, jak mędrzec. Na marginesie: po co powoływać do komisji mądrych ludzi, skoro ich rolą jest porównać ofertę z SWZ na zasadzie mechanicznego „spełnia – nie spełnia” i ocenić oferty przy pomocy podstawienia danych z ofert do wzoru? Po drugie, na pytania najlepiej odpowiadać „zgodnie z SWZ” lub „zamawiający pozostawia SWZ bez zmian”. Wykonawcy szybko się zniechęcają i przestają zadawać pytania. Część z nich nie złoży oferty (a to dobrze wpływa na szybkość postępowania).

Z drugiej strony, duża liczba pytań może świadczyć o słabym przygotowaniu warunków zamówienia, więc może to być wskaźnik lepszy od poprzednich.

KPI: liczba pytań do dokumentów zamówienia – im więcej, tym gorzej.

6. Liczba zmian dokumentów zamówienia.

Ponieważ na liczbę pytań zamawiający wpływu nie ma i bywają pytania oczywiście przez niego niesprowokowane, to może lepiej liczyć dokonane zmiany. Niektórzy mówią, że zmiana potwierdza, że pierwotnie było źle. Nie zgadzam się z tym. Zamawiający ma prawo konstruować warunki zamówienia w określony sposób a następnie może, a nawet powinien brać poważnie pod uwagę pytania i sugestie zmian zgłaszane przez wykonawców. Nie jest błędem zamawiającego, a raczej zasługą, dokonywanie zmian warunków zamówienia w trakcie postępowania. Poza tym, stosowanie takiego miernika może skutkować przyjęciem zasady „zamawiający odmawia wprowadzenia zmiany”, co będzie mieć negatywne konsekwencje dla jakości zamówień.

KPI: liczba zmian dokumentów zamówienia w trakcie postępowań – łatwe do policzenia, ale niewiele z tego wynika (a może mieć negatywne konsekwencje).

7. Liczba odwołań.

Czy miarą sukcesu może być brak odwołań? Wielu zamawiających zdaje się tak sądzić i gotowi są wszystko uczynić, aby uniknąć odwołania. A raczej starają się niczego nie czynić co mogłoby sprowokować wniesienie odwołania. Słyszę to wciąż, np. czy zastosowanie kryterium niewymiernego może spotkać się z odwołaniem? Tak. To nie będziemy stosować takich kryteriów. Na marginesie należy wskazać schizofrenię wielu wykonawców. Z jednej strony narzekają na stosowanie wyłącznie kryterium ceny lub stosowanie fikcyjnych kryteriów pozacenowych nie mających żadnego wpływu na wynik postępowania (ankieta przeprowadzona przez UZP w 2019 roku wskazała, że wybieranie najtańszych ofert jest uznawane przez wykonawców za największą barierę zniechęcającą do ubiegania się o zamówienia publiczne). Z drugiej strony, gdy zamawiający próbują stosować realne kryteria pozacenowe – wnoszą odwołania. Niemniej, odwołań takich jest bardzo mało (bo i kryteria niewymierne stosowane są sporadycznie). Wygląda na to, że jest to jeden z największych mitów. Zamawiający nie stosują kryteriów niewymiernych, bo to może prowokować odwołania, choć nie ma dowodów na to, że tak jest w rzeczywistości. Podobnie z innymi rozwiązaniami, np. wysokie warunki udziału w postępowaniu: nie robią niczego, co mogłoby spowodować wniesienie odwołania. Tymczasem, w pewnym zakresie interesy zamawiającego i wykonawców (zwłaszcza tych nie najlepszych) są sprzeczne. Zamawiający chciałby zmaksymalizować prawdopodobieństwo należytego wykonania zamówienia, a wykonawcy zmaksymalizować swoje szanse na uzyskanie zamówienia. Głęboko wierzę, że interesy zamawiających i rzetelnych wykonawców nie są sprzeczne, ale to odrębny temat. Wracając do wyników: wpłynięcie odwołania nie jest dowodem złej pracy zamawiaczy, a unikanie odwołań jest złym doradcą, składnia do porzucenia wielu rozwiązań służących efektywności zamówień.

KPI: liczba wniesionych odwołań (w odniesieniu do liczby zamówień) – łatwo policzyć, choć nie jest to sensowny miernik jakości zamówień.

8. Liczba przegranych spraw w KIO.

Skoro samo wniesienie odwołania nie świadczy o złej pracy zamawiających, to może przegrana w KIO już tak? Słyszałam na korytarzach w Izbie, że zamawiacze stracą nagrodę w przypadku przegranej. I widziałem paraliż służb zamawiającego wynikający z takich zasad. To nie ma sensu. Niestety, można przegrać w KIO nie będąc winnym. Oczywistych sporów jest niewiele. Większość jest wysoce wyrafinowanych, obie strony mają dobre i sensowne argumenty na swoją korzyść. W takiej sytuacji przyznanie racji wykonawcy nie oznacza braku staranności, a tym bardziej naruszenia zasad przez zamawiającego. Po prostu, ten konkretny arbiter w tej konkretnej sprawie osądził w ten sposób. Nawet kontrole nie czynią zamawiającym zarzutów z przegranych arbitraży. Tym bardziej kierownik zamawiającego nie powinien wyciągać negatywnych konsekwencji wobec swoich służb. Zamawiacze są już wystarczająco zastraszeni. Każda sprawa powinna być przeanalizowana i wnioski wyciągnięte. Nie jest jednak jedynym sensownym wnioskiem z przegranej w KIO:„nigdy już tak nie zrobimy”.

KPI: liczba odwołań przegranych przez zamawiającego (w odniesieniu do liczby zamówień) – sama w sobie nic nie znaczy, ważne są wnioski z nich wyciągane.

9. Liczba zarzutów kontroli.

Odwołanie nie jest najbardziej stresogennym czynnikiem w pracy zamawiaczy. Nawet przegrana rozprawa w KIO nie boli tak, jak stwierdzenie naruszenia dyscypliny finansów publicznych.

Mimo rozbudowanej regulacji ustawy o odpowiedzialności za naruszenie dyscypliny finansów publicznych, nigdy nie wiadomo, co się kontroli nie spodoba. Zwłaszcza wobec regulacji stwierdzającej np. „Naruszeniem dyscypliny finansów publicznych jest naruszenie przepisów o zamówieniach publicznych w inny sposób niż określony w ust. 1 i 1b–1bc, jeżeli miało ono wpływ odpowiednio na wynik postępowania o udzielenie zamówienia publicznego…” (art. 17 ust. 1c uodfp)

Kary nie wydają się wygórowane (zwłaszcza, gdy ktoś weźmie dużą łapówkę). Jednak dla wszystkich planujących karierę w sektorze publicznym nawet najniższy wymiar kary jest bardzo dolegliwy. I dotyka nie instytucji zamawiającej, ale konkretną osobę.

Czy wypada się dziwić, że ze strachu przed kontrolą zamawiający unikają każdego działania, które mogłoby być uznane za podejrzane? Niestety, tak, jak strach przed odwołaniem, również strach przed kontrolą jest złym doradcą. Zwłaszcza, że kontrola nie sprawdza efektywności zamówień, lecz porządek w dokumentach. Zamiast stać na straży interesu publicznego, działa w imię mitycznej konkurencyjności, upominając się o prawa wykonawców, którzy ani o to nie proszą, ani tego nie doceniają. Odwrotnie, jako bariery w dostępie do zamówień wcale nie wskazują korupcji, lecz wybieranie najtańszych ofert i nieuczciwe warunki umów. Tymczasem kontrola lubi jedynie kryteria wymierne i umowy ryczałtowe.

Obawiam się, że wszyscy zamawiacze dzielimy się na tych, którzy już zostali oskarżeni, są właśnie ścigani lub będą w przyszłości. Jeśli komuś to przeszkadza, jedynym wyjściem jest unikać zamówień publicznych.

KPI: liczba zarzutów sformułowanych przez kontrole oraz liczba i rodzaj kar orzeczonych – podobnie, jak w przypadku odwołań z liczby nic nie wynika, trzeba byłoby zbadać rodzaj zarzutów i wyciągnięte wnioski.

10. Wielkość korekt finansowych.

Odpowiedzialność beneficjentów środków unijnych ma zupełnie innych charakter. Zamiast odpowiedzialności osobistej urzędników statuuje odpowiedzialność instytucji zamawiającej. Nie oznacza to, że zamawiacze mniej przejmują się tym wymiarem odpowiedzialności, co wyjątkowo dobrze świadczy o ich morale.

Widzi-mi-się kontroli unijnych jest jeszcze większe. Wystarczy przywołać definicję nieprawidłowości jako „jakiekolwiek naruszenie przepisu prawa (…), które powoduje lub mogłoby spowodować szkodę w budżecie ogólnym Unii Europejskiej (…).” (art. 2 pkt 7 rozporządzenia Rady (WE) nr 1083/2006). Kontrola jest gotowa wycofać zarzuty pod warunkiem, że beneficjent udowodni, że naruszenie nie mogłoby spowodować szkody. Po pierwsze, to nielegalne, po drugie – niemożliwe.

I możliwości obrony stanowiska beneficjenta przed niezawisłym sądem są wysoce ograniczone. Gdy ostatnio napisałem beneficjentowi odpowiedź na zarzuty: „Nigdy nie zgodzimy się z zarzutami, które formułują Państwa zespoły kontrolujące i chętnie wykażemy przed sądem ich bezzasadność”, kierownik zamawiającego mało nie zszedł na zawał serca. Zobaczymy co będzie, ale nie oddamy ani złotówki bez walki.
Rozumiem, że celem beneficjenta jest nie dostać korekty. Rozumiem głupoty czynione ze strachu przed kontrolami unijnymi. Proszę tylko o jedno: skoro UE życzy sobie wydawać te fundusze nieefektywnie, to trudno, wydawajmy je w ten sposób. Nie przenośmy jednak tego sposobu zamawiania na inne, nasze pieniądze.

KPI: wielkość korekt finansowych – warto zbierać takie dane, ale nie po to, aby oceniać profesjonalizm beneficjentów, lecz wielkość szkód czynionych przez kontrole polskim finansom publicznym.

Zawrzeć bez problemów umowę i przejść pozytywnie wszelkie kontrole to podstawowy cel wielu zamawiających. Co do zasady, cel zrozumiały i słuszny. Problem zaczyna się wtedy, gdy cele zamawiającego kończą się na tym poziomie. Udzielić zamówienia zgodnie z przepisami to dopiero początek, warunek konieczny (ze wszystkimi poczynionymi zastrzeżeniami), ale niewystarczający do uznania, że zamówienia dobrze wykonują swoją pracę. Potrzeba znaczenie więcej.

B. Osiągnąć najlepsze rezultaty.

Sukcesem zamówienia nie jest zawarcie umowy, lecz zaspokojenie potrzeby, dla której zostało przewidziane na możliwie najkorzystniejszych warunkach rynkowych. Zarówno ProcurCompEU, jak i Pzp wskazują na efektywność rezultatów zamówień publicznych.

11. Planowanie.

Jednym z warunków efektywności zamówień publicznych jest ich staranne planowanie. Wydaje się, że mamy w tym zakresie wiele niedostatków. Słabe i zbyt późne sporządzanie planów zamówień publicznych negatywnie wpływa na konkurencyjność postępowań (wykonawcy nie uprzedzeni odpowiednio o postępowaniu nie mają czasu na przygotowanie konkurencyjnych ofert), na ich jakość (z powodu braku czasu zamawiający nie stosują narzędzi, które mogłyby podnieść efektywność zamówień) oraz organizację pracy zamówień publicznych (okresowe spiętrzenie pracy np. w czasie wakacji i świąt). Retrospektywnie nie powinno być trudno ocenić jakość planowania. Ku nauce na przyszłość, oczywiście.

Nie wolno stosować do wszystkich jednej miary, należy zawsze uwzględniać specyfikę różnych zamawiających. Są zamawiający, którzy są w stanie zaplanować niemal wszystkie zamówienia (np. ministerstwo), a są tacy, którzy z uwagi na mnogość źródeł finansowania, specyfikę działalności mają znacznie trudniej (np. szkoły wyższe).

KPI: liczba (i wartość) dokonanych zamówień nie ujętych w opublikowanym planie (w stosunku do planowanych), liczba aktualizacji planów (lub liczba dodanych do planu pozycji), średnie opóźnienie wszczęcia postępowania w stosunku do planowanego, różnica rzeczywistej wartości w stosunku do orientacyjnej.

12. Analiza kategorii.

Warunkiem efektywności zamówień jest indywidualne, zróżnicowane podejście do różnych zamówień. Profesjonalny zamawiający musi podzielić wszystkie zamówienia na kategorie zakupowe, według zasad „jeden cel” i „jeden sklep”. Poszczególne kategorie zakupowe należy poddać różnym analizom, co najmniej ABC oraz przyporządkować do poszczególnych ćwiartek macierzy Krajlica (dźwignie, strategiczne, wąskie gardła i standardowe).

KPI bardzo prosty: jeśli nie dokonano analizy kategorii – duży minus.

13. Optymalna strategia.

Dobór optymalnych metod i środków służących osiągnięciu założonych celów (art. 44 ust. 3 pkt 1 lit b) ustawy o finansach publicznych) jest „od zawsze” podstawowym obowiązkiem zamawiającego. Prawo zamówień publicznych wdrożyło tę zasadę wymagając opracowania strategii zarządzania kategoriami zakupowymi (nie od wszystkich) oraz analizy potrzeb i wymagań (zawsze powyżej progów unijnych).
Jakość strategii zakupowej jest kluczowa dla uzyskiwania najlepszych efektów z danych nakładów (art. 44 ust. 3 pkt 1 lit a) ustawy o finansach publicznych). Tylko jak ją mierzyć? Tylko w odniesieniu do poszczególnych rodzajów kategorii zakupowych. W stosunku do każdej z grup kategorii wg macierzy Krajlica należy odrębnie zapytać o stosowanie podstawowych narzędzi zakupowych. Kilka mierników (KPI) można dość prosto policzyć:

  • dźwignie i standardowe: im większy procent trybu PN i trybu podstawowego w wariancie 1 lub 2 tym lepiej; im więcej ofert, tym lepiej (do 5); im wyższa waga ceny, tym lepiej;
  • standardowe: za każdy przypadek zastosowania DSZ lub katalogu elektronicznego – duży plus;
  • strategiczne i wąskie gardła: im więcej wstępnych konsultacji rynkowych, tym lepiej; im większy procent trybów negocjacyjnych (NzO, DK lub tryb podstawowy w wariancie 2 lub 3), tym lepiej;
  • wąskie gardła: za każde zastosowanie rozwiązania pozwalającego uniknąć uzależnienia od jednego wykonawcy – plus.

14. Konkurencyjność postępowania.

Prostym i dobrym miernikiem jakości pracy zamawiającego jest liczba pozyskanych wniosków i ofert, przy czym nie chodzi o to, by ta liczba była jak największa, lecz o zapewnienie odpowiedniego poziomu konkurencji. Należy przyjąć, że w przypadku otrzymania przez zamawiającego mniej, niż 3 ofert niepodlegających odrzuceniu – jest źle. Trzy dobre oferty oznaczają minimalny poziom konkurencji (jak słusznie twierdzi KE). Dalszy wzrost liczby ofert, powiedzmy do 5 jest pożądany. Większa liczba ofert nie wpływa istotnie pozytywnie na efektywność, więc nie powinna być promowana.

Gdyby chcieć pogłębić analizę, należałoby zbadać czy eliminowano bariery w dostępie do zamówień publicznych zgłaszane przez wykonawców (np. w ankiecie przeprowadzonej przez UZP). Na najwyższą ocenę zasługuje pozyskanie przez zamawiającego oferty od wykonawcy, który dotychczas nie ubiegał się o zamówienia (jako ersatz można przyjąć, że nie otrzymał wcześniej żadnego zamówienia, co jest proste do sprawdzenia).

KPI: średnia liczba wniosków o dopuszczenie do udziału w postępowaniu (im więcej, tym lepiej w przedziale 5-8 w przypadku PO, 3-5 w trybach NzO i DK); procent postępowań z co najmniej 3 ofertami niepodlegającymi odrzuceniu; liczba ofert złożonych przez nowych wykonawców.

15. Najkorzystniejsza oferta.

Postępowania o udzielenie zamówienia nie prowadzimy w celu wybrania najkorzystniejszej oferty, lecz w celu realizacji zamówienia na najkorzystniejszych warunkach. Niemniej, wcześniej zamawiający musi wybrać najkorzystniejszą ofertę, a jeszcze wcześniej przyjąć odpowiednie do tego kryteria. W zależności od przedmiotu zamówienia, zamawiający musi wybrać jedną z trzech strategii wyboru najkorzystniejszej oferty: minimalizacja kosztów, maksymalizacja bilansu jakości i ceny albo maksymalizacja jakości. Przyjęcie odpowiedniej strategii zależy od miejsca danej kategorii zakupowej w macierzy Krajlica:

  • dźwignie: minimalizacja kosztów, ewentualnie bilans ceny i jakości
  • strategiczne: co do zasady najlepszy bilans ceny i jakości
  • wąskie gardła: co do zasady maksymalizacja jakości (i pewności)
  • standardowe: minimalizacja kosztów postępowania i kosztów zakupów

Z powyższego wynikają KPI:

  • procentowe oszczędności w stosunku do założonego budżetu (poza wąskimi gardłami);
  • dodatkowe świadczenia, gwarancje, parametry techniczne lub jakościowe, większa pewność należytego wykonania zamówienia uzyskane za stosunkowo niewielkie pieniądze (poza standardowymi) – trudno policzyć, ale trzeba dla zrównoważenia troski wyłącznie o wysokość wydatków.

16. Stabilna umowa.

Pacta sunt servanda. Umów należy dochowywać. Każda zmiana umowy jest zła, również ta dopuszczalna przez prawo. Dobrej umowy nie trzeba zmieniać. Dobra umowa zawiera w sobie mechanizmy samoregulacyjne: klauzule pozwalające na zmiany zakresu, terminu i wynagrodzenia wykonawcy w miarę zmieniających się okoliczności realizacji zamówienia. Bez konieczności zmieniania samej umowy.

KPI: liczba aneksów do umów (w przeliczeniu na liczbę umów) – im więcej, tym gorzej.

17. Rozwiązywanie sporów.

Spory między zamawiającym a wykonawca na etapie realizacji zamówienia są złe. Każdy spór angażuje zasoby obu stron i obniża efektywność zamówienia. Większości sporów można uniknąć właściwie formułując warunki zamówienia i właściwie prowadząc postępowanie. Bez wątpienia więc jest to dobry miernik zarówno efektywności, jak i jakości pracy zamówień publicznych. Różnie należy, oczywiście, oceniać różny poziom, na którym spory są rozstrzygane. Dopóki strony radzą sobie same – nie ma problemu. Gdy muszą zaangażować zewnętrznego mediatora, koncyliatora, rozjemcę – jest gorzej. Zupełnie źle jest w sytuacji, gdy strony idą do sądu powszechnego.

KPI: liczba sporów poddanych przez którąkolwiek ze stron rozpatrzeniu przez zewnętrzny organ; rodzaj tego organu (za każdy spór przed sądem – duży minus).

18. Osiąganie celów.

Najważniejszym wynikiem jest osiągnięcie zakładanych celów zamówienia. Na samym początku procesu zakupowego musimy maksymalnie precyzyjnie określić oczekiwane rezultaty. Słusznie ProcurCompEU wskazuje, że ostatecznie chodzi o jakość usług publicznych, o to, aby wszystkim obywatelom zapewnić optymalne warunki rozwoju i doskonalenia. Podatnicy mają prawo oczekiwać od sektora publicznego usług na najwyższym możliwym poziomie w stosunku do ponoszonych ciężarów podatkowych. Dokładnie tego samego wymagają zasady finansów publicznych.

KPI: stopień osiągnięcia zakładanych rezultatów zamówienia (im bardzie precyzyjnie były zdefiniowane oczekiwane rezultaty, tym łatwiej ocenić stopień ich osiągnięcia); ocena działalności zamawiającego przez opinię publiczną.

19. Zadowolenie klientów wewnętrznych.

Zamawiacze muszą dbać nie tylko o zadowolenie podatników, ale również swoich kolegów z komórek merytorycznych. Ostatecznie, to komórki merytoryczne, każda w swoim zakresie, odpowiadają za obsługę klientów zewnętrznych (obywateli, firm, instytucji). Zamówienia publiczne pełnią funkcję usługową (służebną) wobec komórek merytorycznych, powinny być partnerem biznesowym komórki merytorycznej. Rolą zamawiaczy jest pomóc opracować i wdrożyć strategię zakupową maksymalizującą prawdopodobieństwo należytego wykonania zamówienia. Nabywcy publiczni nie mogą być w tym zawadą mnożącą przeszkody, lecz twórczym inspiratorem ich przezwyciężania. Należy opracować wewnątrz organizacji procedury stałego monitorowania jakości pracy poszczególnych zamawiaczy z punktu widzenia pracowników komórek merytorycznych instytucji zamawiającej.

KPI: ocena współpracy pracowników komórki zamówień publicznych z pracownikami komórek merytorycznych dokonywana przez tych ostatnich.

20. Ocena wykonawców.

Zadanie nabywców publicznych jest jeszcze trudniejsze. Ich praca jest oceniana przez wykonawców ubiegających się oraz unikających zamówień w danej instytucji. Choć nie za wszystko odpowiadają zamówienia publiczne, są twarzą i pierwszym kontaktem dla otoczenia rynkowego.

Pogodzenie interesów komórek merytorycznych i wykonawców jest prawdziwym wyzwaniem. Bycie między młotem a kowadłem wymaga odporności psychicznej, rozumienia motywacji obu stron, umiejętności negocjacyjnych i komunikacyjnych, opanowania sztuki kompromisu, a nawet godzenia wody z ogniem. Jak wielka jednak satysfakcja czeka tych, którzy opanują tę sztukę.

Profesjonalny zamawiający powinien wdrożyć zasady wzajemnej oceny stron umowy po jej wykonaniu. Ta ocena ze strony zamawiającego nie powinna ograniczać się do wystawienia jednozdaniowych referencji. Również wykonawca powinien mieć możliwość przedstawienia swojej oceny współpracy ze strony zamawiającego. Uczciwa ocena jest potrzebna obu stronom dla doskonalenia swojego sposobu działania.
KPI: ocena zamawiającego dokonywana przez wykonawców po zakończeniu realizacji zamówienia.

Druga dziesiątka celów (i KPI) koncentruje się na efektywności. Nie może ich zabraknąć w pracy zamawiaczy „skoncentrowanej na wynikach”. Dopiero tego typu wyniki są społecznie użyteczne, wnoszą wartość dodaną, są źródłem satysfakcji i dają poczucie spełnienia zawodowego specjalisty ds. zamówień publicznych. Za to kocham zamówienia publiczne.

C. Rozwój.

Na koniec jeszcze jeden cel: rozwój zawodowy. Zadbaliśmy już o zadowolenie podatników, współpracowników i wykonawców. Teraz pora zadbać o siebie, o własną satysfakcję z pracy.
Możemy pozostać na poziomie podstawowym: bezproblemowo zawrzeć umowę. Można przyjąć, że rolą zamówień jest przekuć wniosek o udzielenie zamówienia w dokumenty zamówienia, najlepiej kopiując OPZ, warunki, kryteria oraz PPU do SWZ, używając standardowej IDW i jak najszybciej doprowadzić do zawarcia umowy. Po pierwsze, praca polegająca na powielaniu rozwiązań, „kopiuj – wklej” standardowych klauzul urąga godności człowieka, osłabia poczucie odpowiedzialności, odbiera zdolność inicjatywy, jakikolwiek element twórczy (niewiele różni się od pracy przy taśmie produkcyjnej). Po drugie, w końcu ktoś zapyta jaką wnosimy wartość dodaną do procesu? Za co bierzemy pensję? W końcu UZP umieści na platformie standardowe dokumenty przetargowe, formularze aktywne itp. i komórki merytoryczne poradzą sobie bez specjalistów od zamówień. W końcu powstaną algorytmy, które bezbłędnie i za darmo zbadają oferty, ocenią je podstawiając do wzorów dane z ofert i wybiorą najkorzystniejszą równocześnie z ich otwarciem. Większość zamawiaczy straci pracę. Jeśli chcielibyśmy pracować w zamówieniach publicznych za 5 czy 10 lat, musimy znaleźć dla siebie w tym procesie rolę, której nie spełni sztuczna inteligencja.

Urząd słusznie zarzuca zamawiającym, że skupiają się na spełnieniu wymogów formalnych zamiast na uzyskaniu najlepszego jakościowo produktu lub usługi. To prawda. Pytanie: dlaczego? Mam nadzieję, że z powodu strachu przed kontrolą. Wszak kontrole różnorakie nie oceniają zamówień pod kątem efektywności, lecz porządku w dokumentach. Wierzę jednak, że większość z nas ma ambicje większe, niż pilnowanie porządku w papierach (nie ujmując, oczywiście, znaczenia porządku w papierach, a raczej w plikach). Większość chciałaby być partnerami dla komórek merytorycznych (tak przynajmniej twierdzą słuchacze Akademii Zamówień Publicznych w Krajowej Szkole Administracji Publicznej). Większość chciałaby wnosić do procesów swoją wiedzę i doświadczenie umożliwiające maksymalnie efektywne osiąganie celów zamówienia.

Na razie nie umiemy tego robić. Pod względem formalnej poprawności jesteśmy mistrzami świata. Jednak w trosce o efektywność raczkujemy. Nie szkodzi. Trzeba zacząć się uczyć, trzeba zacząć się rozwijać. Uczyć się po pierwsze na własnych błędach (raport powdrożeniowy zgodny z art. 446 Pzp powinien w tym pomagać), po drugie na cudzych (mniej boli), po trzecie poprzez szkolenia, publikacje itp. Musimy pracować coraz lepiej. Kto się nie rozwija, ten się cofa. Zważywszy poziom, z którego startujemy, łatwo osiągnąć pierwsze sukcesy.

Podstawowym pytaniem szefa, na które powinniśmy co roku odpowiadać jest: czego nauczyłeś się w tym roku? Co będziesz robić lepiej w przyszłym? Za dobrą odpowiedź powinna być nagroda, premia, a przynajmniej pochwała. A z czasem wielka satysfakcja. Satysfakcja dostępna każdemu zamawiaczowi. Nie trzeba być szefem działu, prezesem, członkiem Rady… Największą satysfakcję mam wtedy, gdy uda się zawrzeć umowę maksymalizującą prawdopodobieństwo realizacji zamówienia na najlepszych możliwych warunkach rynkowych. Czego wszystkim Państwu życzę.

KPI: wnioski w zakresie doskonalenia procesu zakupowego wynikające z dotychczasowych doświadczeń.

 wskaźniki zgodności  wskaźniki efektywności
 1. zawrzeć umowę  11. planowanie
 2. zawrzeć umowę ja najszybciej  12. analiza kategorii
 3. liczba procedur  13. optymalna strategia
 4. wielkość budżetu  14. konkurencyjność
 5. liczba pytań  15. najkorzystniejsza oferta
 6. liczba zmian dokumentów zamówienia  16. stabilna umowa
 7. liczba odwołań  17. rozwiązywanie sporów
8. liczba przegranych spraw w KIO 18. osiąganie celów
9. liczba zarzutów kontroli 19. zadowolenie klientów wewnętrznych
10. wielkość korekt finansowych 20. ocena wykonawców
wskaźnik rozwoju
21. wnioski na przyszłość

 wykres

 

Powyższy tekst ukazał się na łamach Miesięcznika Zamówenia Publiczne. Doradca.

Autor: Dariusz KOBA

Czytaj dalej...